W skrocie. Piatkowy wyjazd w glebe. Najpierw wodowanie na okolo 1.20 m (snorkel sprawny) Umiera alternator na 15 minut (naszlo do niego tego zielonego z bagien).Po oczyszczeniu zmartwychwstaje. Pozniej w cholere jazdy, ciaganie sie non stop wyciagarka w sumie to z 1,5 h samej pracy wyciagarki)(Akumulator generalnie prawie szrot), ale wyciagarka dawala rade. W pewnym momencie auto gasnie. Po przekreceniu kluczyka w stacyjce auto nawet nie oswieca kontrolek. Odpalam sie z 2 auta bezposrednio z akumulatora. Na desce dyskoteka. Swieca kontrolki OLEJ, AKU, HAMULEC, A/T i cos chyba jeszcze. Auto ze trzy razy gasnie, generalnie jest slabsze. Po czarnym z trudem wracam na reduktorze, zeby mi auto nie zgaslo. Dzis robie probe, odpalam go, o dziwo z akumulatora szrota - zapala. To bylo jego ostatnie zapalenie. Drugi raz tego nie powtorzyl.

. Kupuje i wkladam nowy aku, i dalej te kontrolki swieca. Po odpaleniu auto nawet chodzi rowno, poza ktoras rolka ktora wyje jak potepiona dusza

. Nie przejechalem sie, bo mialem cykora ze mi gdzies na miescie zrobi psikusa. Ładowanie teoretycznie mam, bo po wylaczeniu z hebla auto nie gasnie. Zauwazylem jednak, ze woltomierz pokazuje nie zawsze 14 volt, tylko np 12-13. Nawet jak bez ladowania jezdzilem, to swiecilo co najwyzej AT i aku. Troche sie w glebie ciagam juz ponad 5 lat, ale takiego przypadku nie mialem. Moze sie komus cos takiego przytrafilo. Mechanik ze mnie zaden, ale szukam punktu zaczepienia. Pajero 24V 3.0. Amen