Piszę "nic więcej", ponieważ moja drobna wyprawa po czarnym przerodziła się w prawdziwą odyseję.
Jechałem z Poznania do Świnoujścia, później z Ystad przez Goteborg, Oslo, Lillehammer, Dombas, aż do miejsca mojego obecnego pobytu - czyli Hjerkinn.
Do Goteborga jechaliśmy w strasznej ulewie, aż nagle zauważyliśmy nierówną pracę silnika. Jak tylko się dało, wymieniliśmy świece. Niestety to nic nie pomogło. Silnik się bujał tak, że przy niskich obrotach, na luzie dzwignia biegów zakreślała chyba z 15 centymetrów trasy. Jako, że nie stać nas było na zatrzymanie się i załamanie rąk, dobujaliśmy się tak do Oslo. Przy 90 na godzinę, silnik utrzymywał się bez bardziej gwałtownych ruchów - dało się jechać. W Oslo nocowaliśmy. Przesuszyliśmy przewody wysokiego napięcia wstawiliśmy wszystko z powrotem. Okazało się, że pali tylko na trzy gary. Ale było lepiej - dźwignia nie robiła już tak gwałtownych ruchów. 4 godziny i 80 kilometrów jazdy po Oslo pozwoliło nam dowiedzieć się, że bramki opłat za jazdę po mieście są niesamowicie wkurzające, jeden warsztat Daihatsu jest zamknięty na wakacje, a drugi zamknęli 30 minut przed naszym tam dotarciem. Cóż było robić. Noc spędziliśmy na parkingu pod Lillehammer. Rano dokulalismy się do serwisu Daihatsu w tym pięknym mieście, po to by dowiedzieć się, że za wiązkę kabli chcą 1222 korony (ok. 611 złotych) i muszą ją sprowadzić z Oslo. Nie zastanawiając się wiele pojechaliśmy dalej, uznając, że jak auto przeżyło już 700 kilometrów takich katuszy, to kolejne 150 mu już nie zaszkodzi bardziej. Na katalizatorze oczywiście można było ciasto piec, cały tunel się grzał... W Dombas musieliśmy poczekać aż układ wydechowy wystygnie, bo zaczęła dymić guma, od podwieszenia rury wydechowej.
Ale dotarliśmy na miejsce. Auto odpoczywa sobie na parkingu i czeka na paczkę z częściami z Polski. Jestem niezmiernie dumny, że przeżyło tak barbarzyńskie traktowanie z mojej strony.
Pozdrawiam wszystkich z kraju reniferów i ropy naftowej! (A fiordy, to mi z ręki jedzą!!!!)
