Piękna nasza Polska cała
Moderator: Misiek Bielsko
- czarny bielsko
-
- Posty: 10703
- Rejestracja: ndz lut 08, 2004 12:56 pm
- Lokalizacja: Kraków
- Kontaktowanie:
Andrzej , nie płacz
zrobimy edycję "Śladami ..." 


Polonez Quattro GG 1715477
http://www.4x4.szczecin.pl
http://www.4x4.szczecin.pl
...
Kto normalny wstaje o 2 nad ranem w sobotę, zamiast imprezować do "krwawego świtu" w te piekne czerwcowe soboty
Poprzednie dwie edycje wedrówki po Polsce odbywałem swoim starym sprawdzonym w "ogniu walki" poczciwym krótkim Nissanem 260 [Hiszpanem]. Niestety, przyszedł na niego czas i "poszedł do ludzi". W trzeci etap podrózy jade długim GR Y60.
Auto zwyczajowo sklarowane, na pace zapas jedzenia [6xgrochówa, jakies konserwy, suche żarcie], sprzet biwakowy, szpej offroadowy i skrzynka narzędziowa oraz 70 litrów dodatkowego paliwa W podrózy towarzyszy mi jak zwykle "Młody" [cholera od maja juz pełnoletni
], dodatkowo zabieram jeszcze syna mojego przyjaciela-Sebastiana.
Wychodze o 2.30 z domu nie budząc domowników. Zabieram "Młodego" , Sebę i w drogę. Po drodze jeszcze małe zakupy w Tesco [open 24 h
] 8xŻuberek +Absolwent, złodziejka z czterema wejściami [bardzo sie przydała] zgrzewa gazowanego Żywca +5 l wody do gotowania. Z nastepnym towarzyszem podrózy spotykamy sie na Statoilu. Jasiu z zoną Olą podjeżdzaja troche spóźnieni [zdecydowali sie na wyjazd na dwa dni przed terminem podrózy
]. I tak w te piekna czerwcową noc zaczynamy nastepny etap naszej przygody.
Silnik ładnie pracuje, turbina przyjemnie syczy, temp w normie, cisnienie oleju również. Prędkość około 100 km/h. W radiu "Złote przeboje" umilają drogę, Seba śpi na tylnym siedzeniu. Pod Gorzowem dołącza do nas trzeci uczestnik wyjazdu. Waldek z Beatą [żona] oraz 12 letnia córka Klaudią i 8 miesięcznym synkiem Michałem. Waldek jedzie krótkim GRem 4,2. Jak on sie pomieścił z całym bagażem w "przepastnym bagazniku" krótkiego GR'a ? I w takim małym konwoju pedzimy na południe. Ja jako prowadzący, Jasiu Wranglerem jako drugi i ostatni Waldek GRem. Trasa przed nami to Szczecin-Gorzów-Lubin-Wrocław-Katowice-Kraków-Tarnów-Lesko. GPS pokazuje 876 km. Troche daleko.
Dla nie wtajemniczonych w arkana geograficzno-astronomiczne musze wyjaśnic pewna sprawę. Otóz wyjeżdzając w Polske w porannych godzinach ze Szczecina zawsze jedziemy pod słońce, taka sama jest historia z powrotami wieczornymi z Polski do Szczecina, równiez jedziemy pod słońce. Troche to jest k... nie sprawiedliwe
.
Kilometry dziarsko ubywaja pod kołami, ucinamy sobie pogaduchy na 21 kanale CB. Około 10 postój na Shellu przed wjazdem na A4. Jasiu dolewa gazu do swojego "gaziczka" i dalej przed siebie. W sumie prędkość mamy taka sama jak wczesniej, czyli około 100 km/h. Co połtorej godziny robimy postój poniewaz Waldek jako nałogowiec musi uzupełnić poziom nikotyny w organiźmie, a w aucie nie pali bo ma na pokładzie mocno nieletnich. Przy okazji jest mozliwośc "rozprostowania kości". Droga monotonna i nudna, co chwile wyprzedzaja nas z kosmicznymi prędkościami osobówki, vany, motocykle ale z TIRami sie "tniemy" i jako jedyne pojazdy na autostradzie zostawiamy z tyłu
. Mijamy Wrocław w Katowicach Jasiu znów dolewa gazu do Wrangla,stoimy troche w korku i wjeżdżamy na płatna część autostrady. W sumie żadna róznica, tyle że bulimy 6.50 frycowego. Nastepna bramka i znów 6.50. Z Krakowa kierujemy sie na Wieliczkę. Tam mamy wyznaczone miejsce spotkania z czwartym uczesnikiem wycieczki. Tomkiem z Warszawy-uczestnikiem poprzednich dwóch edycji naszej "ekspedycji"
. W czasie oczekiwania dolewam paliwa z mojego podręcznego zapasu. Obliczam spalanie Patrola. Troche sporo. 13,5 na 100 km. Cóż taki lajf. Podjeżdża Tomek swoim Hi-Lux'em z nowym silnikiem 3.0 TD. Jedzie z nim jego syn -Guciu. Po powitaniu ruszamy dalej w kierunku na Tarnów, droga po remoncie bardzo mile nas zaskoczyła. Zadnych kolein ani ubytków w asfalcie. Godziny popołudniowe w sobote, ruch dośc spory. Gdzieś na 100 -120 km przed Leskiem mamy małą scysje z kierowcą czarnego BMW na krakowskich numerach. Strasznie się mu spieszy i na siłę wciska sie między nas. Niestety, ten nie rozsądny chłopiec nie rozumie ze nie tak łatwo zatrzymac dwu i pól tonowe auto w miejscu. Próbuje nawet zepchnąc jednego z nas z drogi. "Oj biedny nieroztropny dresiku", chyba sie ci w główce od tych setek watów w Beemce popieprzyło
. Szybko sie od nas oddala gdy zauważa swój błąd -hahahahaha. A szkoda, bo na chwile skoczyła nam adrenalinka
. Tuz przed Leskiem mija nas piękny Chopper na bazie Harleya. Właściciel odwalił kawał roboty przy jego budowie.
W Sanoku ponowny postój na stacji benzynowej, Jasiu dolewa znów paliwa. Do celu mamy okolo 30-40 km. I wreżcie około 18 docieramy do Leska. Odnajdujemy "Pensjonat U Kmity". Niestety sa jakies problemy z rozbiciem namiotów. Trudno. Znajdujemy pole capmingowe nad samym Sanem. Puste ciche spokojne.Po 15 godzinach jazdy silniki milkną, pierwsze łyki chłodnego Żubra spłukuja kurz w gardłach. Rozbijamy obóz. Część z nas śpi w namiotach, częśc w kampingu.Pogoda sie psuje i zaczyna padać deszcz, rozwieszamy plandekę [którą zabrał Waldek-gdzie on to wszystko upakował
]. Deszcz cicho spada na nasz prowizoryczny dach rozwieszony pomiedzy samochodami, mamy zadaszone 5x3 metry, w zupełności nam to wystarcza.Kuchenki juz dziarsko syczą gotując wodę na herbatę, grochówę i zupki chińskie [z Radomia
]. Grill tez juz odpalony, stolik rozstawiony, kieliszki pełne. Czas się "pointegrować"
.
CDN ...
Kto normalny wstaje o 2 nad ranem w sobotę, zamiast imprezować do "krwawego świtu" w te piekne czerwcowe soboty

Poprzednie dwie edycje wedrówki po Polsce odbywałem swoim starym sprawdzonym w "ogniu walki" poczciwym krótkim Nissanem 260 [Hiszpanem]. Niestety, przyszedł na niego czas i "poszedł do ludzi". W trzeci etap podrózy jade długim GR Y60.
Auto zwyczajowo sklarowane, na pace zapas jedzenia [6xgrochówa, jakies konserwy, suche żarcie], sprzet biwakowy, szpej offroadowy i skrzynka narzędziowa oraz 70 litrów dodatkowego paliwa W podrózy towarzyszy mi jak zwykle "Młody" [cholera od maja juz pełnoletni

Wychodze o 2.30 z domu nie budząc domowników. Zabieram "Młodego" , Sebę i w drogę. Po drodze jeszcze małe zakupy w Tesco [open 24 h


Silnik ładnie pracuje, turbina przyjemnie syczy, temp w normie, cisnienie oleju również. Prędkość około 100 km/h. W radiu "Złote przeboje" umilają drogę, Seba śpi na tylnym siedzeniu. Pod Gorzowem dołącza do nas trzeci uczestnik wyjazdu. Waldek z Beatą [żona] oraz 12 letnia córka Klaudią i 8 miesięcznym synkiem Michałem. Waldek jedzie krótkim GRem 4,2. Jak on sie pomieścił z całym bagażem w "przepastnym bagazniku" krótkiego GR'a ? I w takim małym konwoju pedzimy na południe. Ja jako prowadzący, Jasiu Wranglerem jako drugi i ostatni Waldek GRem. Trasa przed nami to Szczecin-Gorzów-Lubin-Wrocław-Katowice-Kraków-Tarnów-Lesko. GPS pokazuje 876 km. Troche daleko.
Dla nie wtajemniczonych w arkana geograficzno-astronomiczne musze wyjaśnic pewna sprawę. Otóz wyjeżdzając w Polske w porannych godzinach ze Szczecina zawsze jedziemy pod słońce, taka sama jest historia z powrotami wieczornymi z Polski do Szczecina, równiez jedziemy pod słońce. Troche to jest k... nie sprawiedliwe

Kilometry dziarsko ubywaja pod kołami, ucinamy sobie pogaduchy na 21 kanale CB. Około 10 postój na Shellu przed wjazdem na A4. Jasiu dolewa gazu do swojego "gaziczka" i dalej przed siebie. W sumie prędkość mamy taka sama jak wczesniej, czyli około 100 km/h. Co połtorej godziny robimy postój poniewaz Waldek jako nałogowiec musi uzupełnić poziom nikotyny w organiźmie, a w aucie nie pali bo ma na pokładzie mocno nieletnich. Przy okazji jest mozliwośc "rozprostowania kości". Droga monotonna i nudna, co chwile wyprzedzaja nas z kosmicznymi prędkościami osobówki, vany, motocykle ale z TIRami sie "tniemy" i jako jedyne pojazdy na autostradzie zostawiamy z tyłu




W Sanoku ponowny postój na stacji benzynowej, Jasiu dolewa znów paliwa. Do celu mamy okolo 30-40 km. I wreżcie około 18 docieramy do Leska. Odnajdujemy "Pensjonat U Kmity". Niestety sa jakies problemy z rozbiciem namiotów. Trudno. Znajdujemy pole capmingowe nad samym Sanem. Puste ciche spokojne.Po 15 godzinach jazdy silniki milkną, pierwsze łyki chłodnego Żubra spłukuja kurz w gardłach. Rozbijamy obóz. Część z nas śpi w namiotach, częśc w kampingu.Pogoda sie psuje i zaczyna padać deszcz, rozwieszamy plandekę [którą zabrał Waldek-gdzie on to wszystko upakował



CDN ...
- czarny bielsko
-
- Posty: 10703
- Rejestracja: ndz lut 08, 2004 12:56 pm
- Lokalizacja: Kraków
- Kontaktowanie:
...
Noc mija spokojnie. Rano budzi nas głosny spiew ptaków, super sprawa !. Kaca nie stwierdzam
. Szybkie wspólne poranne śnadanie. Zwijamy obóz. Tomek wytycza trasę, kierunek na poczatek wschodni, potem na południe. Bardzo nas kusi "zrobienie" Sanu który jest tuz za płotem kampingu.Pomysł zacny
. Rzeka w tym miejscu ma około 20 metrów szerokości i tak ze 30-40 cm głębokości. Hahahahahaha. Idziemy nogami na wizje lokalną, jest wjazd, po drugiej stronie jest nawet wyjazd. Chłodna toń bardzo kusi, lecz jest jedna przszkoda.286 wędkarzy stojących w nurcie rzeki i rażnie wymachujących swoimi wędkami.Phi, tez mi zabawa, stac po kolana w wodzie i wywijac kijkiem z kolorowym sznureczkiem, maja ludziska dziwne hobby
. Nie to co my ! jedyni prawdziwi "tfardziele ostatni mohikanie"
. Pomysł upada, na San przyjdzie pora w innym bardziej ustronnym miejscu. Tuz za płotem kampingu wjeżdżamy w droge wiodącą wzdłuz rzeki. Szeroka na jedno auto, troche podmokła ścieżka. Po parudziesięciu metrach pojawiaja sie koleiny. Czym lokalesi tu jeżdżą, wszystkie nasze auta maja 33' eMTeki Goodricha a i tak wieszamy sie na mostach w tych koleinkach. Troche trzeba pokombinować i jakos dajemy radę, Niestety Wrangler Jasia wtapia na dobre i Tomek Hiluxem musi go szrpnąc na "kinetyku". Wyjeżdzamy z kolein i dośc ostro wspinamy sie pod górę zostawiając San za sobą. Błotne koleiny zaminiły sie w kamienisty szutr, i tak powoli jedziemy cały czas pod górę, jedziemy i jedziemy a końca górki nie widać.San jest jekies 200 m poniżej. Piekny widok zapierający dech w piersiach. Tak na prawde pierwszy raz jeżdże po takich górzystych terenach.Tu chciałbym oddać wielki "szacun" kolegom którzy tam często śmigają
trzeba mieć niezłe "kohones" żeby tam sobie jeżdzić . Niestety droga przed nami jest coraz trudniejsza i dalsza podróz naszymi załadowanymi autami zajęła by zbyt wiele czasu. Zawracamy i prowadzeni przez młodzieńca na "mocno terenowej wuesce". Docieramy spowrotem do Leska. Doprowiantowanie sie w Biedronce i dalej na wschód ku granicu z Ukrainą. Kierujemy sie szutrami na Myczkowce-Łobozew-Równine-Hoszowczyk. Piekna trasa szutrami. Po deszczach aż tak bardzo sie nie kurzy. Co chwila wspinamy sie naszymi stalowymi rumakami na pagórki. Niektóre podjazy sa bardzo długie. Non stop "wahlowanie" biegami 2-3, 3-2, 2-3-4. i znów trójka. Co chwila lekliwie spogladam na wskażnik temperatury silnika, i o dziwo temperatura w normie. I tak przez jakies 2 godziny jazdy. To pod góre , to z góry, to znów pod górę. Mijamy pierwsze "osady" wypalaczy węgla drzewnego. Mijani ludzie są troche zdziwieni ale chyba nastawieni pozytywnie do nas. "Węglarze" ci od wypalania węgla drzewnego wyglądają troche strasznie, twarze czarne, wlosy zmierzwione, takie prawie Trolle
[oczywiście bez obrazy, takie skojażenie mi przyszło do głowy]. Po tej długiej szutrówce obfitującej w niezliczona ilość podjazdów i zjazdów przecinamy "Dużą petle Bieszczadzką" i jedziemy dalej na wschód. Odnajdujemy miły kamienisty płytki potok. Krótka "penetracja" strumyka w te i we w te. I stajemy tam na posiłek. Miło tak sobie siedzieć w gorący dzień w bardzo płytkim potoku i gotowac sobie zupe na kuchence gazowej. Niestety ta idylla zostaje nagle zaburzona. Siedząc obok swojego Patrola słysze dziwny niepokojący syk. Wąż, żmija czy inna cholera ? Bliższe zgłębienie tematu i okazuje sie ze w moim tylnym lewym emteku siedzi sobie wbity drewniany kołek i wesoło sobie posykuje upuszczając tym samym atmosfery z opony. co za szuja 
Jak on tak może !. Szybka diagnoza, OK powietrza powinno wystarczyc do końca dnia, syczy coraz ciszej. Po obiedzie ruszamy dalej. Po drodze wyciągamy z rowu "malucha" którym kierował mocno nieletni kierowca. 3 minuty pracy wyciągarki z Hiluxa Tomka i "stjuningowany kaszlaczek" stoi na asfalcie. A działo sie to w Bandrowie, wiosce prawie na granicy. Po drodzie jeszcze przez chwile kibicujemy lokalnym rozgrywka piłki kopanej i zapuszczamy sie w las. W sumie droga sie nam skończyła, szybki rzut oka na mapę, czy my juz jestesmy na Ukrainie
. Zawracamy. niestety powietrza w kole jest juz za mało, trzeba załozyc zapas. Młody wskakuje pod auto, podkłada lewarek i nagle świat sie nam wali na głowę. Gramole sie i ja pod samochód, ja pier...le
!!!!. Tylna część ramy w moim Patrolu NIE ISTNIEJE. Tylny zderzak, hak, ZBIORNIK, to wszystko trzyma sie tylko na mocowaniu zbiornika do poprzecznej belki [rury] pod tylnymi siedzeniami. Cała konstrukcja tylnej części ramy po prostu jest zżarta przez rdzę. Troche nie dobrze. W zbiorniku z 70 litrów plus hak plus zderzak, daje jakies ze 110-120 kg cięzaru trzymającego sie chyba tylko "siłą woli" reszty auta. Tu musze nadmienić,że po kupnie auta całą rame oczyściłem z rdzy i zakonserwowałem, a ta tylna częśc ramy "zapisałem" do renowacji na jesień
. Zebrane konsylium orzeka : jedziemy na nocleg i tak juz jest dość póżno. I tak na mniejszym nieco kole zapasowym, z wiszącym tyłem jadę tym moim "kaleką" powoli do celu na dzień dzisiejszy. Juz asfaltami z dusza na ramieniu wsłuchując sie w zgrzyty i skrzypienia podwozia dojeżdzamy do wsi Dwerniczek. Nocujemy u "Lestka". Piekne miejsce na ziemi. Właśiciel Leszek kupił stara szkołę podstawową i wraz z żoną zamieszkał tam przenosząc sie z "dużego miasta", prowadzą również agroturystykę. Silniki znów milkną, rozbijamy namioty wcześniej "odpalając" oczywiście po browarku
. A że humorem jakos nie tryskam, przyjaciele moi zaraz ida mi z pomocą i juz "żeglujemy łódka Bols", humor powoli powraca
. Noc sie tak szybko nie skończy...
CDN...
Noc mija spokojnie. Rano budzi nas głosny spiew ptaków, super sprawa !. Kaca nie stwierdzam







Jak on tak może !. Szybka diagnoza, OK powietrza powinno wystarczyc do końca dnia, syczy coraz ciszej. Po obiedzie ruszamy dalej. Po drodze wyciągamy z rowu "malucha" którym kierował mocno nieletni kierowca. 3 minuty pracy wyciągarki z Hiluxa Tomka i "stjuningowany kaszlaczek" stoi na asfalcie. A działo sie to w Bandrowie, wiosce prawie na granicy. Po drodzie jeszcze przez chwile kibicujemy lokalnym rozgrywka piłki kopanej i zapuszczamy sie w las. W sumie droga sie nam skończyła, szybki rzut oka na mapę, czy my juz jestesmy na Ukrainie





CDN...
...
Ach te bieszczadzkie noce. Okazało sie że mielismy duuuuzo wspólnych tematów z właścicielami agroturystyki na której spalismy
Było nad wyraz miło i sympatycznie.
Pobudka o 7 rano [po 3 godzinach snu], "młody" niechetnie otwiera oczy. Trzeba sie zabrac do roboty, Trzeba "reanimować" ramę. Poprzedniego wieczoru ustalilismy metode reanimacji.
Szlifierka juz raźnie krzesa iskry, wycinam cztery otwory w podłodze bagażnika w Patrolu. Przekładam taśme transportową przez tylna część ramy i ściągam ją w bagażniku, Tak samo robię z lewą strona ramy.
Na oko powinno byc OK. Teraz cała ostatnia sekcja ramy trzyma sie na mocowaniu zbiornika z przodu i na dwóch taśmach transportowych [tryk-trykach] z tyłu. Będzie dobrze.Operacja zajęła nam ze trzy godziny. A ile zjebów dostałem od współtowarzyszy podrózy, którzy jak normalni biali wolni ludzie spali gdzy ja uzywałem szlifierki
!! Łojezusiemaryjo
!!.
Po robocie, zwyczajowe wspólne sniadanie, poranna toaleta w potoku. Woda w nim to chyba prosto z lodowców spływa
, miała dobre z 10 stopni. Ale chociaz spłukała "trudy tej bieszczadzkiej UPOJNEJ nocy"
. A temperatura powietrza ze 35 stopni -skąd oni tu maja takie temperatury
. Musimy jednak czekać, bo moje koło zawiózł Leszek swoim X-Trailem do Ustzyk do wulkanizacji. Oczekiwanie zwyczajowo umilamy sobie robiąc wzajemnie miłe złosliwe docinki na wzajem, oraz na rozmowach o polityce, kulturze, sztuce i muzyce
.Wszak "światowcy" z nas.
Dociera naprawione koło, szybki montarz, prawie jak w F1 Kubicy i żegnając sie z Leszkiem i jego zona wyruszamy około 13 w dalszą drogę. Tomek HiLuxem pewnie prowadzi nasza kolumnę, Jedziemy dolina Sanu. Piękna dziórawa droga wijąca sie ponad Sanem. Malownicze widoki. I oczywiście non stop pod górę. I znów wahlowanie biegami 3-4. 4-3-2, 3-4. I tak dziesiatki razy, aż nóżki od tego "pedałowania" bolą
. Mijamy DolineTrywolnego. Zatrzymujemy sie na krótka sesję zdjęciową na punkcie widokowym. Widok na doline Sanu zapierający dech w piersiach. Nie wiele jest takich miejsc w Polsce
. Ruszamy dalej. Nad głowami niebo zmienia barwę z błękitu w ciemny granat, wręcz kolor ołowiu. Zrywa sie wiatr i pierwsze krople deszczu spadają na maski samochodów. Najpierw tak troche nieśmiało, jakby wsytdliwie, żeby po chwili przywalic ulewą jak sie patrzy. Na dodatek niebo co chwilę przeszywaja błyskawice, rozpetała sie całkiem przyjemna burza
. Pioruny co chwilę rozjasniają niebo, profilaktycznie wyłączamy CB, a w szybie zapalamy świeczkę, "strzeżonego Pan Bóg strzeże ..."
.Przekraczamy San mostem, i zaraz za nim nie opieramy sie pokusie pobrodzenia w toni tej rzeki. Niby szeroka, ale płytka tak do połowy koła. Po "pokusie" rażnie pędzimy dalej, wycieraczki nie nadążaja zbierac wody z szyb, pomimo,że pracuja na jaszybszym "biegu". Jak by jeszcze było mało ulewy z burzą, zaczyna padac grad. K....a
skąd ten grad w czerwcu ?, -jak to skąd - z nieba
. Grad wielkości czereśni napiernicza po karoseriach aut, Jasiu chowa sie pod drzewa w obawie, że grad podziurawi mu jego szmaciany dach we Wranglerze,wrażenie dość niesamowite, prawie jak z filmu "Twister" .I tak jak sie nagle rozpoczął ten Armagedon, tak sie nagle skończył, Ktos tam na górze zakręcił kurek i po ulewie. Docieramy do Terki. Wychodzi znów zza chmur piekne słońce. Od razu rzuca sie nam w oczy reklama smażalni pstrągów. no jak to, my "morszczachy", i żeby smażonej ryby nie zjeść
. Ryba bardzo dobra i TANIA
. Przy okazji z gniazda bocianów pod którym stoi mój patrol, dostaje na samochód czyms białym i płynnym.
. No co za cholera !, musiało wstretne ptaszysko sie zesr...ać akurat na GRka
. Po posiłku ruszamy dalej. Na przemian asfaltami i szutrami. Mijamy wsie, osiedla i pojedyńcze gospodarstwa. Droga sie wije w dolinie obok rzeki. To juz nie San. Nie znam nazwy tej rzeczki [strumienia] Kierujemy sie na Buk-Dołżyce. Wciąż jedziemy drogą wzdłuż tej rzeczki, dookoła wzgórza porośniete bardzo gęstym lasem. Az po same szczyty. Widok wręcz nieziemski. Wjeżdzamy znów na "dużą petle bieszczadzką". Jedziemy asfaltem parenascie kilometrów i znów odbijamy w szutry. Kierujemy sie na Perełuki-Duszatyn-Komańczę. Droga nad wyraz urokliwa. Pogoda sie nam znów psuje, niebo zasnute chmurami. Szutr spod kół tłucze po samochodach. Zaczynają sie ponownie podjazdy, najpierw delikatne potem coraz ostrzejsze, znów śledze wskazania temperatury silnika, kreska zatrzymała sie ciut powyżej połowy skali, I tak juz do końca dnia. Wskazówka lekko powyżej połowy na długich podjazdach, na zjazdach spada w swoje normalne miejsce. Odnajdujemy śiewtna ścieżkę odbijająca od głównego szutru, atakujemy ją. Koleiny po maszynach leśnych daja sie we znaki. Ale nie ustajemy. Droga nie używana od lat. A my cały czas pniemy sie pod górę. Napęd na 4 juz włączony, wspomagam sie blokadą, Patrol pomimo swojej wagi równo ciągnie koleinami pod górę. Dobry samochód
. Po godzinie walki okazuje sie że nasza "dróżka" nie ma przebicia do nastepnej. Kończy sie urwiskiem. Trzeba sie wycofać. Półka na której stoimy jest akurat szerokości auta, więc o zawracaniu nie ma mowy. Tym bardziej zawracaniu Toyotą HiLux czy "Długim". A ze "tfardziel" ze mnie wiec jade na wstecznym w dół. Lusterka poskładane przez gałęzie. Auto równo zjeżdża w koleinach. I znów szutr. I dalej przed siebie. Znów dłuuugie podjazdy, i takie same zjazdy. Mijamy pare osad "wypalaczy grillowego wungla", dymi z tych pieców jak cholera. chyba w piekle jest mniej dymu
. Przejeżdzamy parenaście razy potok, może parę potoków. Ciekawostka jest to,że brody sa wyłozone płytami drogowymi, tak ze nawet 'kaszlakiem" mozna przejechać. Cały czas trzymamy sie "drogi głównej" czyli szutru. Ciekawym jest równiez to,że w Bieszczadach [tam gdzie bylismy] stoja tuz przy drodze maszyny do zwózki drzewa, ciągniki, LKT. Na pomorzu zachodnim czegos takiego nie ma. W jednej z osad spotykamy lesniczego, po zapoznanu go z tym co my tu robimy, kieruje nas w odpowiednią strone nie robiąc żadnych problemów.
Znów szutr, czasami stary dziurawy asfalt, przez dłuższy czas towarzyszy nam linia kolejki wąskotorowej, to z prawej, to z lewej strony. Szyny juz nie uzywane od lat, Ale większośc infrastruktury jest nadal, wraz ze stacjami i małymi wiaduktami. W mijanych osadach na posesjach stoją samochody do pracy w lesie, przewaznie Stary 660, parę Gazów 69 i pare ZISów [chyba 161]. Opony łyse, ale z łańcuchami na kołach. Na jednym z brodów Jasiu wlewa ze dwa wiadra wody do Toyoty Tomka, który stoi robiąc nam zdjęcia i ma nieopatrznie otwarte drzwi
. Zaczyna znów padać, W mijanych wsiach widzimy jakie spustoszenie zrobił nasz popołudniowy grad. Bardzo duzo liści i gałęzi na drodze. Zbliża sie wieczór, dojeżdzamy do Komańczy, zwyczajowy postój pod sklepem w celu uzupełnienia zapasów
. W sumie tylko chleba nie ma. Eee, bez chleba mozna zyć, grunt to uzupełnianie płynów
. Na scianie sklepu w Komańczy wisi duża tablica z mapką i namiarami na kwatery agroturystyczne. Bardzo dobry pomysł
. Tę noc spedzimy pod dachem, cały czas z nieba lecą strugi wody. Docieramy na miejsce, wyładowanie bagazy, po wczesniejszym "odpaleniu żuberka"
. Grill juz też czynny, na horyzoncie widzimy juz żagle znajomej nam łódki ...
CDN...
Ach te bieszczadzkie noce. Okazało sie że mielismy duuuuzo wspólnych tematów z właścicielami agroturystyki na której spalismy

Pobudka o 7 rano [po 3 godzinach snu], "młody" niechetnie otwiera oczy. Trzeba sie zabrac do roboty, Trzeba "reanimować" ramę. Poprzedniego wieczoru ustalilismy metode reanimacji.
Szlifierka juz raźnie krzesa iskry, wycinam cztery otwory w podłodze bagażnika w Patrolu. Przekładam taśme transportową przez tylna część ramy i ściągam ją w bagażniku, Tak samo robię z lewą strona ramy.
Na oko powinno byc OK. Teraz cała ostatnia sekcja ramy trzyma sie na mocowaniu zbiornika z przodu i na dwóch taśmach transportowych [tryk-trykach] z tyłu. Będzie dobrze.Operacja zajęła nam ze trzy godziny. A ile zjebów dostałem od współtowarzyszy podrózy, którzy jak normalni biali wolni ludzie spali gdzy ja uzywałem szlifierki



Po robocie, zwyczajowe wspólne sniadanie, poranna toaleta w potoku. Woda w nim to chyba prosto z lodowców spływa




Dociera naprawione koło, szybki montarz, prawie jak w F1 Kubicy i żegnając sie z Leszkiem i jego zona wyruszamy około 13 w dalszą drogę. Tomek HiLuxem pewnie prowadzi nasza kolumnę, Jedziemy dolina Sanu. Piękna dziórawa droga wijąca sie ponad Sanem. Malownicze widoki. I oczywiście non stop pod górę. I znów wahlowanie biegami 3-4. 4-3-2, 3-4. I tak dziesiatki razy, aż nóżki od tego "pedałowania" bolą


















CDN...
- czarny bielsko
-
- Posty: 10703
- Rejestracja: ndz lut 08, 2004 12:56 pm
- Lokalizacja: Kraków
- Kontaktowanie:
no cóż.... trzeba było zadzwonić byśmy zademonstrowaliPiotrek M pisze:...Po parudziesięciu metrach pojawiaja sie koleiny. Czym lokalesi tu jeżdżą, wszystkie nasze auta maja 33' eMTeki Goodricha a i tak wieszamy sie na mostach w tych koleinkach...

w lokalnym zargonie ten fragment drogi zwie się "aczwórka" czyli namiastka A4
"brazylijski serial już nie cieszy jak kiedyś...."
Hahahabredfan pisze:no cóż.... trzeba było zadzwonić byśmy zademonstrowaliPiotrek M pisze:...Po parudziesięciu metrach pojawiaja sie koleiny. Czym lokalesi tu jeżdżą, wszystkie nasze auta maja 33' eMTeki Goodricha a i tak wieszamy sie na mostach w tych koleinkach...
w lokalnym zargonie ten fragment drogi zwie się "aczwórka" czyli namiastka A4
Jak napisałem, oddaje wam Panowie "szacun" za jazdę po tych waszych górkach. U nas na Pomorzu jest troche inaczej.

...
Wtorek 24 czerwca budzi nas chłodnym rześkim powietrzem. Wieczorne "Polaków rozmowy" zakończyły sie powodzeniem
. Agroturystyka w której goscilismy, bardzo schludna i czysta. Koszt noclego z "własna posciela" 20 PLN. Poloje 3-4 osobowe, łazieki oraz kuchnia z pełnym wyposażeniem. Polecam.
7.30 , poranny prysznic
, szybki przegląd mocowania ramy i zbiornika, jest na razie OK. Powoli budzą sie "zwłoki" pozostałych, oczywiście poza Beatą która juz jest na posterunku od 6.30. Osmiomiesięczny Michałek nie potrafił uszanowac tak zbawiennego snu mamusi
. Tomek w hiluxie ma bardzo wybity krzyżak tylnego wału. Na szczęscie ma drugi na zapas. Jeszcze przed sniadaniem wyciągamy wał [częśc wału], W Komańczy odnajdujemy zakład który naprawia samochody, 30 minut i nowy krzyżak juz jest na miejscu. Potem szybki montarz, sniadanie i w drogę. Dotankowuje paliwa na stacji. Tak z 40 litrów,coby zbyt nie obciązac urwanej ramy. Oj ja nie rozsądny
, Ale o tym później. Ruszamy. Na razie asfaltami, tak na "rozkrędkę"
. widoki znów zapierające dech w piersiach, łagodne pagórki, doliny, pola ze stogami siana. Kierujemy sie na Wisłok Wielki-Mszanę. Zaraz za Mszaną zjeżdżamy z "czarnego". Na polnych drogach rama wydaje niepokojące dzwięki, Ale od czego mam radio w samochodzie, ciut głosniej muzyczka i znów jest ok
. I znów sie zaczynaja długie podjazdy, znów skrzynia biegów jest często w uzyciu, 3-4,4-3-2, 3-4. I tak dziesiątki razy. Jedziemy po Beskidzie Niskim, jaki tam on Niski
. Ktos nas oszukał z ta nazwą
. I tak pomykając tymi polnymi drogami z niezliczona ilościa kałuż po wieczornych i nocnych deszczach, samochody przyjmuja na siebie kilogramy błota i zmieniaja barwę na .......... inną
. Po jakiejs dwu godzinnej jeżdzie docieramy do potoku, no moze potoczku, strumyczku. Za nim wioska Olchowiec [chyba Olchowiec]. I kicha. Okazuje sie że w wiosce kłada asfalt i nie możemy przejechać, bo most w remoncie. Trzeba wracać lub szukac trasy alternatywnej. Jedno i drugie wyjście jest słabe. I znów nasz nieoceniony Jasiu bierze sprawy w swoje ręce. Pojechał pogadać z kierownikiem robót. Po kilkunastu minutach wraca. Ten nasz Jasiu znów okazał sie idealnym negocjatorem i "załatwiaczem" spraw beznadziejnych. [rok temu wsród mazurskich pól i łąk znalazł nowe łozysko 6203 do Jeepa w wiosce na końcu świata
] OK. Mamy 2 minuty na przejazd. I tak troche po świezym asfalcie, trochę przez posesje gnamy do przodu. Oczywiście most omijamy obok, tzn przez rzeczkę. Przy aplauzie robotników wurzucamy spod kół kawały błota z dna rzeczki. Na szczęscie siary nie było i każdy bez pomocy przejeżdża te wodno-błotna pułapkę. Tuz za wioską [na ostrych szybkich zakretach] słysze przez CB krzyki Jasia który jedzie za mną. Podobno bardzo "gubie" paliwo. Stajemy, szybki rzut oka i to jednak prawda. Ze zbiornika sie leje jak z "zarzynanego prosiaka". Krótka diagnoza, pewnie pękł "powrót", bo na przygazówkach sie nie dławi, więc "lewego powietrza nie łapie". Na równym odcinku drogi, stajemy na remont.Niestety dogłębna diagnoza wyklucza pekniety wąż od powrotu. Sprawa jest duzo powazniejsza. Zbiornik pękł na spawie [szwie]. Wymontowanie nie wchodzi w grę, zaklejenie poxilina też. Trudno. Dociagamy mocniej pasy na których zbiornik wisi od dwóch dni i ruszamy. Od tej pory moge miec w zbiorniku max 20 l ropy. Przy takim stanie nic sie nie dzieje nawet na ostrych podjazdach. Dalej nasz dróżka wije sie wzdłuz doliny Wisłoka, co chwilę przekraczając go brodami. Tych brodów jest kilkanaście. Wody mniej więcej do połowy koła. Bardzo fajna drózka. Po jakims czasie docieramy do kompleksu lesnego. Droga zapowiedająca sie na bardzo spokojna i równa kończy sie nam w lesie. Dalej juz tylko koleiny po maszynach lesnych. Do nastepnej drogi utwardzonej mamy około 2 km. Tomek z "Młodym" ida szukac przejazdu, po godzinie wracają, jest przejazd ale dośc trudny. A co tam, mamy czas więc "powalczymy". Hilux wjeżdza pierwszy, ja drugi, Jachu Wranglerem trzeci i ostatni Waldek GRem. Na początek trial miedzy drzewami po zboczu, potem w koleiny. Po 20 metrach Toyota stoi równo wklejona, wyciągarka ratuje ją z opresji. Ja nastepny. Najpierw powoli, "technicznie"
. Nie da rady, wsteczny, znów rzut oka na trasę, blokada, dwójka i ogień ! Turbina popmuje powietrze do cylindrów, i "piekielna moc dżemiąca po maska " budzi sie
. Spod eMTeków wylatuja w powietrze kawały błota [oczywiście "zimny łokiec" juz jest nie zimny a brudny od błota
]. Patrol cała swa moca prze do przodu, mysle OK, jestem lepszy od Toyoty !. Hahahaha, taaaa. Byłem lepszy o jakies 20 metrów
. Wbijam sie w koleinę, koniec jazdy. Szybka interwencja "Młodego" i juz na linie powoli Tomek mnie wyciąga swoja wyciągarką. I takie akcje były parokrotne. Jasiu "cfaniaczek" omija koleiny całkie bokiem klucząc miedzy drzewami na sporym trawersie. Ostatni jest Waldek. Cała załoga wpieta w pasy. Waldziu jak kazdy tfardziel błota sobie nie odpusci
. Najpierw jedzie wieżchem koleiny [ma łatwiej bo ma "krótkiego"
]. Niestety dociera do miejsca gdzie ja utknałem. Znów winda, tym razem Jasia, ratuje kolejnego Patrola. Po tej 2 godzinnej walce docieramy juz szutrem do połoniny. Bardzo ładne miejsce z widokiem na okolice i miejscem na ognisko. Oczywiscie sesja zdjęciowa, szybki posiłek. Rozkoszujemy sie tą okolicą. Pieknie tu.Cóż, jako że zbliża sie powoli wieczór, ruszamy dalej. Docieramy do Ujścia Gorlickiego i robimy zakupy. Jakie zakupy, to sie juz czytelnicy mogą domysleć
. Z Ujścia ruszamy na Brunary Nizne. Juz asfaltem, jedziemy chyba najdłuzszym podjazdem w Polsce
. Jezuuuu, ten podjazd ma chyba z 6 kilometrów. I tak powoli schodzę z 5 na 4 potem na trójkę. I do szczytu 3-4,4-3. Temperatura powyżej środka, turbinka przyjemnie sobie gwiżdże, rozpędzając 2 i pół tony samochodu. Celem naszego tego odcinka podrózy są Izby. Miejsce noclego jest juz umówione, ba nawet zamówilismy "obiadokolację"
. Około 19 docieramy do celu. Zasięgu GSM oczywiście brak. Rozbijamy namioty. Jest i "obiadokolacja" za 15 pln. Kalafiorowa + nalesniki. Troche nie moje menu. Ja to taki bardziej miesożerny jestem
. Drugi Żuberek juz w dłoni. Noc ciepła, rozgwieżdzone niebo sprzyja opowieścia z trasy. Po Żuberku towazystwa nam dotrzymuje trunek od "Mrs Robinson"
. Wieczór zapowiada sie ciekawie ...
CDN...
Wtorek 24 czerwca budzi nas chłodnym rześkim powietrzem. Wieczorne "Polaków rozmowy" zakończyły sie powodzeniem

7.30 , poranny prysznic




















CDN...
- czarny bielsko
-
- Posty: 10703
- Rejestracja: ndz lut 08, 2004 12:56 pm
- Lokalizacja: Kraków
- Kontaktowanie:
...
Jezuuu. Poranek 25 czerwca budzi nas straszliwą temperaturą. O 8 rano jest juz ze 23 stopnie. "No normalnie masakra jakas Panowie". Miejsce gdzie mielismy rozbite namioty było za schowane za domem, czyli było bezwietrznie
. Obudziła mnie duchota i.... ryczenie krów, które sie pasły dosłownie 5m od mojej głowy. Powoli z namiotów wyłaniaja sie pozostali, kondycja ich przedstawia wiele do zyczenia. Trudy "rozmów nocą" sa teraz dosć mocno widoczne
. Zwyczajowe śniadanie, kuchenki syczą, gotując wode na herbatę, "Turystyczna"ze szczecińskiego Agryfu [najlepsza Turystyczna w byłym Układzie Warszawskim
] smakuje wysmienicie. Powoli sie rozkrecamy, po snadaniu poranna toaleta, rozliczenie ze nocleg [10 pln od osoby], zwijanie obozowiska. Około 12 czyli tzw "krwawym switem" ruszamy w drogę. Tuz za Izbami zjeżdżamy z czarnego. Kierujemy sie czerwonym szlakiem w kierunku Mochnaczek. Poczatkowo drózka którą jedziemy leniwie wije sie łagodnie pod górę. Okolica jaka sie nam objawia jest na prawdę piekna. Soczystozielone łąki z kopcami siana koloru włosów ciemnoblond w połaczeniu z błekitem nieba, hmmmm, odezwała sie we mnie dusza romatyka
. Piekne widoki, oczywiście przystajemy na mała sesje zdjęciową. Szkoda że nie ma ze mna moich ukochanych, widoki zrobiły by na nich wrażenie. Wiem o tym na pewno. Ale dośc o widoczkach, trzeba dostarczac paliwo do cylindrów, trzeba wydalac do atmosfery CO2
. I tak powoli z mozołem poruszamy sie pod górę. Dróżka robi sie coraz węższa. Patrol z trudem sie mieści miedzy krzakami a płotem z drutu kolczastego. Poczatkowo jade spokojnie na dwójce. Obroty około 2,5 -3 tysiące, temperatura w normie. Toyota Tomka przedemną, juz zaczyna na czarno kopcić, czyli robi sie coraz cięzej. Te czarne "obłoczki" z rury mieszają sie z kurzem, który sie podnosi z drogi i w połaczeniu ze słońcem zasłania mi cała drogę. Musze na chwile odpuścić, żeby ta zasłona dymna troche sie rozwiała. Bo robi sie coraz bardziej wąsko, a lepiej sie nie narażać na zjazd z dróżki, bo do podnóża wzniesienia juz daleeeko, że hej
. "Zapinam" reduktor , dwójka i do przodu, turbina przyjemnie syczy, sześć cylindrów ładnie "gra" z wydechu. I tak auto za autem wspinamy sie powoli w kierunku lasu na szczycie. Jako,że podjazd robi sie coraz bardziej stromy wrzucam jedynkę, Patrol jak czołg równo sunie pod górę. Spod kól opsypuja sie kilogramy małych kamyków, spadając dzieki panu Newtonowi na dół. Kur..a, kiedy sie ten podjazd skończy
. Wreżcie po 25 minutowej wspinaczce docieramy do drzew. Odrobina cienia przynosi małe ukojenie przed palącym słońcem. Wentylatory w Jeepie Jasia pracują na pełnych obrotach schładzając jego silniczek. Wydając przy tym straszny hałas startującego odrzutowca
. Niestety, wsród drzew nie kończy sie nasz podjazd, mamy jeszcze jakieś paredziesiąt metrów "trialu" do przejechania. Z ta róznicą że podłoże jest juz mokre, gliniaste i pełne kałuz. Pomimo wysokiej temperatury, w lesie stoi woda i błotnista maź błyskawicznie zakleja bieżniki naszych eMTeków. Auta sie ślizgają w koleinach i niebezpiecznie blisko omijamy pnie drzew. Uff, jesteśmy na szczycie tej górki. Różnica poziomów około 300 metrów, chyba duzo, sam nie wiem, koło Szczecina nie ma takich podjazdów
. Ale żeby nie było za łatwo, dalszą drogę stopuja nam głębokie koleiny [takie po LKT]. Możemy powalczyć, lecz odpuszczamy. Ide szukac drogi "alternatywnej", wszystkie fruwające gadziny juz sie zleciały. I żrą nas bez opamietania. to człowiek tłucze sie na drugi konec Polski, prawie 900 km,zeby taka menda jedna z drugą go użarła
. No żesz ku...wa wasza mać "jeb..ą i nie płacą"
. OK, jest droga [ścieżka] omijająca błotna pułapkę. Jade pierwszy, za mna Tomek Hiluxem, trzeci jedzie Jasiu Wranglem. Objeżdzamy i czekamy na ostatniego. Waldka. Lecz znając Waldka, on nie odpuszcza, słyszymy ryk czterolitrowego diesla i wyłania sie on pierwotnej drogi, wyrzucając w powietrze tony błota razem z wodą. Jego ekipa w auce sie nie miłosiernie obija, tylko mały Michałek zapiety ciasno w swoim foteliku, ma usmiechnieta buzię.
. Rozpoczynamy zjazd z tej górki [to po co było wjeżdzać ?
] Droga w dół jest łagodna i spokojna, wije sie znów pomiedzy łąkami. Do czasu
. Woda spływająca ze wzniesienia powymywała wielkie jak przystanek autobusowy wykroty w podłozu, Jedziemy juz nie po wyschnietej glince, a po białych kamieniach. Mamy taki mały "rock crawling". Tomek, przede mną niebezpiecznie sie przechyla na bok, jego wąska Toyota z bagaznikem dachowym jest troche "słaba" na tych trawesikach. Wskakujemy mu na próg i własnym ciałem
ratujemy auto przed "rolką" w dół. Wygladamy przy tym troche komicznie, dupska wypiete dla odciązenia auta dośc boleśnie nam ranią kolce dzikiej róży przy drodze. Trudno, wszak jesteśmy "najtfardsi z tfardych"
. Toyota jest juz bezpieczna, moj Patrol jako że szerszy od Toyki i bez bagażnika na dachu, spokojnie niemal dostojnie sie przechyla, ale na tyle bezpiecznie, że nie potrzebuje asekuracji. Jasiowy "gokart", tez spokojnie mija trawersy. Waldek też. Dojeżdzamy do Mochnaczek. Mała przerwa na ułożenie dalszej mrszruty. Ruszamy, słońce grzeje okrutnie. Wjeżdżamy do Krynicy, no Krynica
. Oczywiście lansik musi być
, moje "małolaty" w aucie maja oczywiście "zimne łokcie" Jadziem z fasonem.
. Z Krynicy jedziemy do Muszyny. I dalej przy nowobudowanej stacji narciarskiej w las. Tuz po wjechaniu [żadnego znaku drogowego nie było] kolumna staje zatrzymana przez faceta w maluchu. Hahahaha, dokonał zatrzymania niemal jak gliniarze z "Miami Vice". Po prostu na pełnej pycie zajechał drogę na czołówkę prowadzącemu. A ciekawe skąd wiedział,że auto na przodzie ma sprawne hamulce ?
.
Ten z "malucha" okazał sie byc leśniczym i w sposób dość nie miły nas wygonił z drogi. Strasznie przy tym był zagotowany. Jakis dziwny, przeciez mozna było spokojnie powiedziec,żebyśmy mu do JEGO LASU nie wjeżdzali. Wycofalismy, a po co nam awantura ?. Ale typek z "malucha" jeszcze na drodze publicznej nie omieszkał stanąć i nam urągać. Oj nie lubi on chyba terenówek, oj nie lubi
. W każdym bądż razie paskudny typ i juz go nie lubimy
. Z Muszyny ruszylismy wzdłuz Popradu w kierunku Wierchomli. Pierwotnemu miejscu naszego przejazdu przez las. Droga wzdłóż Popradu równie piekna co kręta. Miło sie wije pomiedzy skałami a korytem granicznej rzeki. Na obiad stajemy nad samym Popradem, na kamienistych łachach, strego nurtu. Słońce pali niesamowicie, więc odrobine cienia daje nam Waldka plandeka rozwieszona pomiedzy samochodami. Kuchenki znów sycząc, podgrzewaja nam posiłek. Po obiadku dalej w drogę, stajemy po drodze na mocno modernistycznej stcji Orlenu, podziwiając przy okazji zamek na szczycie góry. A jest to w Rytrze. Dalej obieramy kierunek starając sie ominąć Stary Sącz. I tak "macamy" każdy wjazd do lasu. Niestety, na każdym wjeżdzie stoi szlaban a do tego sa wykopane jakies transzeje. Tu tez chyba nie lubią terenówek
. Przejeżdżamy Stary Sącz przez centrum, urocze małe miasteczko z kapitalnym rynkiem. Opuszczamy Beskid Sądecki [chyba taki, bo cos szwankuje u nas geografia z poziomu klasy V podstawówki
] Po paru kilometrach wjeżdżamy w Beskid Wyspowy [chyba
]. Na jednym z dłuższych podjazdów, silnik Patrola zamiera. Paliwa mi zabrakło. Moim postojem powoduje mały korek na wąskiej drodze. A ze naród tutaj miły i spokojny, to obywa sie bez krzyków i hałasów. Po dolaniu ropy wjeżdzamy w las. Zapytany tubylec wskazuje nam odpowiedni kierunek dalszej jazdy. I znów zaczyna sie "wspinaczka samochodowa", coraz wyżej i wyżej. Znów lewarek od biegów jest w częstym uzyciu. Znów częste rzuty oka na termometr
. Po minięciu szczytu, wjeżdżamy na drogę zrobiona w zboczu góry, taka jakby pólką jedziemy około pareset metrów. Tuz za oknem otwarta przestrzeń i dobre 400 metrów w dół. Jak tylko mogę "przyklejam sie" do stoku góry po mojej prawej stronie, jak najdalej od lewej strony drogi. Po lewej widok przepiekny ale od razu oczami wyobraźni widzę jak Patrol GR sie "roluje" po zboczu
.Mamy widok na cała okolicę, na domki stojące jednym końcem przy drodze a drugim stojąc na palach parę metrów na ziemią, na łąki i pola. Tu zyja normalni ludzie. Żyją, pracują, kochają się i mieszkają.
Rama wydaje coraz bardziej niepokojące odgłosy. Chyba jednak destrukcja postepuje dalej.
. No cóż, taki lajf. Powoli zjeżdżamy z tej piekniej góry któej nazwy nie pamietam. Warto było sie na nią wspinać, warto dla tych pieknych widoków
A było to gdzies w okolicy Limanowej.
Na nocleg kierujemy sie na Dobczyce, jest zbiornik wodny, więc na bank jest i pole namiotowe. Oczywiście podrodze dokupujemy to i owo
. Na kamping dojeżdżamy późno, bo około 21. Niebo sie chmurzy, w RadioEska zapowiadaja "gwałtowne burze" w tym rejonie. Za wczasu rozwieszamy plandekę między samochodami. Grill swym żarem ogrzewa biedna kiełbase nie znającą swego przeznaczenia
. Oczywiście Żuberek juz dawno odpalony. Zasiadamy pod plandeką i obserwując nadchodzącą burzę rozpoczynamy miła pogawędkę ...
CDN...
Jezuuu. Poranek 25 czerwca budzi nas straszliwą temperaturą. O 8 rano jest juz ze 23 stopnie. "No normalnie masakra jakas Panowie". Miejsce gdzie mielismy rozbite namioty było za schowane za domem, czyli było bezwietrznie




















Ten z "malucha" okazał sie byc leśniczym i w sposób dość nie miły nas wygonił z drogi. Strasznie przy tym był zagotowany. Jakis dziwny, przeciez mozna było spokojnie powiedziec,żebyśmy mu do JEGO LASU nie wjeżdzali. Wycofalismy, a po co nam awantura ?. Ale typek z "malucha" jeszcze na drodze publicznej nie omieszkał stanąć i nam urągać. Oj nie lubi on chyba terenówek, oj nie lubi










Na nocleg kierujemy sie na Dobczyce, jest zbiornik wodny, więc na bank jest i pole namiotowe. Oczywiście podrodze dokupujemy to i owo


CDN...
Piękna opowieść
Czytam pana Panie Piotrze już od dawna. Jako, ze sam przejeżdżam Polskę wzdłuż i wszeż bezdrożami mam dokładnie takie same spostrzeżenia. Beskid Sądecki czyli okolice od Krynicy do Popradu jest pozamiatany dla OR nawet turystycznego. Leśni są tam oszalali i nie ma co i jak z nimi załatwiać. Nie bo nie
Małopolskie jako takie jest przechlapane, nawet nie ma co negocjować- dziwny zabór
Jeszcze niezbyt miło jest na Żywiecczyźnie i po legalu właściwie też jest bez szans. To samo w Karkonoszach i Kotlinie Kłodzkiej.
Niestety dużo złego narobiły watchy tzw dzikich offroaderów, crossów i quadziarzy
Życzę wytrwałości, uśmiechu i sporo błocka w kontynuowaniu podróży.
Franc



Niestety dużo złego narobiły watchy tzw dzikich offroaderów, crossów i quadziarzy

Życzę wytrwałości, uśmiechu i sporo błocka w kontynuowaniu podróży.
Franc
Higway to hell
Dzieki za dobre słowoFrancek pisze:Piękna opowieśćCzytam pana Panie Piotrze już od dawna. Jako, ze sam przejeżdżam Polskę wzdłuż i wszeż bezdrożami mam dokładnie takie same spostrzeżenia. Beskid Sądecki czyli okolice od Krynicy do Popradu jest pozamiatany dla OR nawet turystycznego. Leśni są tam oszalali i nie ma co i jak z nimi załatwiać. Nie bo nie
Małopolskie jako takie jest przechlapane, nawet nie ma co negocjować- dziwny zabór
Jeszcze niezbyt miło jest na Żywiecczyźnie i po legalu właściwie też jest bez szans. To samo w Karkonoszach i Kotlinie Kłodzkiej.
Niestety dużo złego narobiły watchy tzw dzikich offroaderów, crossów i quadziarzy![]()
Życzę wytrwałości, uśmiechu i sporo błocka w kontynuowaniu podróży.
Franc


A co sie tyczy terenów "dla nas nie dostepnych" to tak niestety jest. A to wielka szkoda, bo było by co zobaczyć, a niestety nie mozna.
...
Po nocnej burzy i ulewie pozostało tylko wspomnienie w postaci szybko wysychających kałuż. Camping na kórym mamy biwak, ma na swoim terenie basen. No może basenik, ale z fajną ratowniczką
. Okazało sie że czesto na nim organizuja spotkania koledzy z "Żubrów" Kraków. Nawet pani z recepcji przy meldowaniu nas zapytała czy my tez od "Żubrów", a ja jej na to, że i owszem, mam w samochodzie zwyczajowo 2 czteropaki Żubra. Ale to wszystko co mnie łączy z tą nazwą
.
Powoli żeśki poranek zamienia sie w upalny
. Poranny rytuał czyli śnadanie, prysznic etc juz za nami. Ide na inspekcję mojej ramy, a raczej jej braku. Niestety nie jest dobrze. Konstrukcja bardzo mocno jest nadwyręzona. Mam dwie opcje: wracać do Szczecina -szkoda, lub znów jakimś cudem połatać szczątki tego co zostało. Ale że "Rycerze hardcore'u walczą do oporu" to łatamy
. Każdy z moich współpodrózników obejżał resztki ramy i wyraził swoje zdanie nt naprawy. Pomysł Tomka z Wa-wy wydaje sie byc najlepszy. A plega on na dodatkowym opasaniu samej ramy [a raczej jej szczątków] i zbiornika. Bo to o niego [zbiornik] głównie toczy sie walka, laska ze zderzakiem i hakiem. Był tez pomysł żeby wstawic do samochodu [bagaznika] kanister w wpuscic do niego zasilanie oraz powrót. Ale to juz zostawilismy jako "ostateczna ostateczność"
.
Jadę na stacje benzynową, ok, są pasy. Facet ze stacji nawet uzycza mi szlifierki aby dokonac "modyfikacji" pasa [tryk-tryka]. Pas dobrej jakości z certyfikatami za 75 PLN
. Trudno. Przyda sie może jeszcze kiedys
. Żeby dobrze zamontowac ten trzeci pas, musze usunąc ostatni tłumik. Oczywiście na polu namiotowym konserwator nie posiada szlifierki, ha ! ale mam brzeszczot, ba mam nawet dwa. I co z tego jak oba łyse jak głowa Kojaka
. Żar z nieba zaczyna nam powoli doskwierać. I tak na zmiane z Młodym sobie rżenimy. Rżniemy sobie tą rurę. W sumie fajna robota, poleżeć sobie na kocyku na polu namiotowym i sobie coś przerżnąc
. Po półgodzinnej mordędze, przerżnelismy te cholerna rurę i ostatni tłumik juz nie przeszkadza. Szybki montarz pasa. Wydaje sie byc ok. Pakowanie gratów do auta i w drogę. Plan marszruty jest prosty. Musimy dojechać na Pustynie Błędowską via Ojców. Kraków mijamy od południa. W oddali majaczą kominy jakieść huty. Chyba w Skawinie. Jedziemy szutrami, dziurawymy jak szwajcarski ser. Przed długi czas mamy obok wysoki wał p-powodziowy. Okazuje sie że za wałem toczy swe wody "królowa polskich rzek". I tak jadąć wzdłóż wału docieramy do przeprawy promowej. Prom malutki, na dwa samochody. Opłata za przejazd 3.50. Oj ta nasza Wisła strasznie licho wygląda jak na "królową"
Szeroka na 15 może 20 metrów. Jaka taka brudna, nijaka. Jestesmy troche rozczarowani. Jeden z obsługujących prom informuje nas,że pareset metrów w górę rzeki jest bród na Wisle.
. Jedziemy go odnaleźć. Jadąc "polderami" docieramy do nurtu. Na brzegu kamienista "plaża" Koła grzęzna w drobnych kamykach. Musimy jechac z właczonym napedem. W poblizu jest mała kopalnia piachu i żwiru. Stajemy na obiad. Choc okolica nas do tego nie zachęca. Smierdząca rzeka, w oddali maszyny do kopania piachu i cięzarówki. Ale trudno. Cos zjeść trzeba. Brodu niestety nie ma. Potwierdził to facet który przyjechał "łunochodem" żeby podebrać troche żwiru z plazy. Po posiłku ruszamy dalej. Niestety wciąż asfaltami. Mało kompleksów leśnych mamy po drodze. Czasami trafi sie nam jakas szutrówka. Reanimacja ramy dała rezultat. Podejżane popiskiwania ucichły. I tak asfaltem wjeżdzamy w Ojcowski Park Narodowy. Stajemy w samym sercu parku, w Ojcowie. Fantastyczne białe skały sięgające dziesiątek metrów w niebo robia wrażenie. Troche słabo,że nie mozna sobie pojechac dalej przed siebie
. No cóż trudno. Oczywiście sesja fotograficzna. I po półtoragodzinnym odpoczynku odpalamy silniki. Mijając "Kapliczke na wodzie" [ciekawa jest geneza jej powstania], Maczuge Herkulesa. Droga bardzo miło sie wije pod białymi ścianami piaskowca. Okolica piekna za umazanymi błotem szybami. Troche nie miła historia nas spotyka na parkingu pod Pieskową Skałą. Stanęlismy na chwile, dosłownie na 2 minuty w celach fotograficznych, bo to najlepsze miejsce na zrobienie paru zdjęć. I od razu pojawił sie człowiek w wściekleseledynowej kamizelce w celu pobrania opłaty za postój. Za godzinny postój, My mu na to,że stanelismy na góra dwie minute żeby fotki pstryknąc i jedziemy dalej, a że ruchu nie było żadnego i parking stał całkiem pusty więc miejsca mu na godzine nie blokujemy. Niestety koleżka był nie ugiety, więc go bardzo chłodno pożegnalismy i nie robiąc zdjęc pojechalismy dalej. Kierując sie na cel tego dnia. W kierunku pustyni
. Jako,że teren nam pozwolił na to, to końcowy odcinek drogi jechalismy juz lasami i polami. Szutry i polne drogi kurzyły niesamowicie. Przypomniały mi sie wczesniejsze edycje naszej polskiej włóczęgi, tumany kurzu spod kół, zakurzone ale szczęsliwe twarze. Na jednej z pieknych szerokich szutrowych dróg w okolicy Kluczy, silnik znów odmawia współpracy z kierownikiem
. Hahahah, co ma nie odmawiać jak mu żryc nie dałem
. Szybka transfuzja z kanistra do zbiornika i juz sześć cylindrów przyjemnie mruczy.
Wpadamy do miasta Klucze. Zwyczajowo dokupujemy w sklepie osiedlowym prowiant.Wiadomo co
, bo konserwy mamy
. Po zakupach ruszamy szukac wjazdu Pustynię. Czytając wczewśniej forum Małopolskie i Śląskie posiadłem wiedze nt obostrzeń dotyczacych wjazdu i jazdy po Pustyni Błędowskiej. I to co czytałem, okazało sie prawdę. Każdy wjazd w las w kierunku interesującego nas terenu był zagrodzony szlabanem. Szukalismy duzo czasu. I jedynym sensownym i otwartym wjazdem był wjazd przez miasteczko, na punkt widokowy.
. I tak tez zrobilismy. Jako,że godzina była późna, straznika na wieży juz nie było. Zadnych znaków zakazu wjazdu nie mijalismy, więc jak cos jest nie zabronione, jest dozwolone. Szybkie fotki na punkcie widokowym, na horyzoncie majaczyły kominy chyba Dąbrowy Górniczej, i jednym z trzech czy czterech zjazdów zjechaliśmy parenascie metrów ostro w dół na teren pustyni. Prowadzenie kolumna objąłem teraz ja, Ozi Explorer pokazywał dokładnie wiekszość dróżek na terenie pustyni. I w dośc szybkim tempie schowalismy sie miedzy młode sosenki które porastaja znaczną część Pustyni Błędowskiej. Sądząc po sladach, to ten teren jest dośc często "w uzywaniu" czterokołowej braci. I tak klucząc po ściezkach, troche grzęznąc w piachu, dotarlismy do miejsca noclegu. Miejsce w poblizu rzeczki która płynie tuz obok w małym wąwozie, obok rozjeżdzonej piaszczystej górki [dwa lub trzy podjazdy], górki która przez terenowców straciła z 1/3 swej wysokości. Jest tam równiez miejsce na ogisko i dookoła stare 40-50 letnie sosny.
Szybkie rozbijanie obozu. Rozmawiamy prawie szeptem
, oczywiście równiez "szeptem" otwieramy kolejne puszki z "zupka chmielową". Co chwila odchylając głowę do tyłu widzimy, światełka samolotów nisko lecących na Balice lub Pyrzowice. Ale tu tego lata, więcej od świetlików. Rozmawiamy o przebytej tego dnia trasie, najbardziej chyba obfitującej w asfalty. Cóż , tak sie złozyło, ale było warto. Musielismy jakos ominąć Górny Śląsk. I tak rozmawiając i sącząć mijają kolejne godziny, Trzeba kłaść sie na spoczynek, bo pobudka rano bedzie o 6.00. Kiedy nie ma jeszcze strazników na wieżach...
CDN...
Po nocnej burzy i ulewie pozostało tylko wspomnienie w postaci szybko wysychających kałuż. Camping na kórym mamy biwak, ma na swoim terenie basen. No może basenik, ale z fajną ratowniczką


Powoli żeśki poranek zamienia sie w upalny



Jadę na stacje benzynową, ok, są pasy. Facet ze stacji nawet uzycza mi szlifierki aby dokonac "modyfikacji" pasa [tryk-tryka]. Pas dobrej jakości z certyfikatami za 75 PLN











, bo konserwy mamy


Szybkie rozbijanie obozu. Rozmawiamy prawie szeptem

CDN...
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość