Rano wyruszyliśmy z Quito siedmioosobową grupą, zapakowani do Toyoty LC90, benzynowy automat 3400 V6. Po 2 godzinach jazdy dotarlismy do bramy Parku Narodowego Cotopaxi. 2usd od osoby, i mozemy wjechac, tak samochodem do Parku.
Przez około 15 km trzęślismy się przez usianą głazami równine u podnóża wulkanu. Potem zaczęła sie wspinaczka. Parking pod Cotopaxi jest na 4300m. n.p.m. Brak mocy w aucie był delikatnie mowiac odczuwalny. Cóż- powietrze jest sporo rzadsze (na ok 5100 jest 2x mniej tlenu niż na poziomie morza).
Dotarliśmy na parking pokonujac serpentyny w wulkanicznym krajobrazie. Wysiadka, pierwsze kilka kroków i czuć zadyszkę, kręci sie też w głowie. Jeszcze na szczęście nie boli.
Po wyczerpującej wspinaczce z parkingu do schroniska na 4800 (Refugio), zrobiliśmy sobie zasłużoną przerwę. Ciepła herbatka, czekolada.
Z 4800 postanowiłem wybrać się jeszcze kawałeczek, kawalątek. Tak do 5000m. n.p.m. Z tej wysokosci jest jeszcze jakieś 200 m w gore do podnóża lodowca pokrywajacego szczyt krateru. Dalszą wspinaczkę sobie odpuścilem, głównie ze względu na ból głowy i to, że pamiętałem, mój nienajlepszy, delikatnie mówiac, stan zdrowia, gdy nocowałem na 4300mnpm pod Annapurna.
W schronisku jeszcze jedna herbatka, zejście w dół do auta okolo 5pm i jazda w dół po serpentynach i między glazami. Jeszcze tylko 2 h do Quito, spiker w radio wywrzeszczał, że Brazylia wlasnie zdobyla Copa America, Potem szybki prysznic, lóżko, spać.
W poniedzialek znow do pracy.
(tekst jest kopia artykulu ze strony www.wroclaw4x4.org )