Uuuu... Zbyszek.
Ja się tutaj b rzadko poważnie udzielam.
Ale ponieważ, bekło mi się poważnie ostatnio, to spoważniałem nie co.
Znaczy starzeję się.
Skoro jednak trafia to do Was, to dodrukuje kilka odcinków tu:
http://www.forum4x4.pl/viewtopic.php?f= ... 8#p7811978
by nie zaśmiecać wątku dotyczącego auta na wyprawy bliskie i dalekie.
Byłem na takich i takich. Własnym struclem, doświadczenie mam. A bywałem w dość głębokiej dupie.
Ale wszyscy, którzy kupują swoje pierwsze strucle, nie słuchają rad (lub bardzo rzadko).
Znaczy udają przed sobą, że słuchają, by potem samemu udzielać rad innym (po swoim pierwszym "po") i tak kółko dających rady się zamyka.
Bo, jak nam taka myśl zaświta (zakup strucla), to zaraz widzimy przed sobą same problemy, które próbujemy rozwiązać a`priori.
I to jest błąd.
Nic, w zasadzie, nie prostuje pod tym względem moralnego kręgosłupa, jak samotne wyprawy.
Szkoda, że nie byłem taki mądry, jak byłem mądry z... rowerem!
W 2011-tym pojechałem z tą kreaturą podróżnika - Mazeniakiem - na podbój Bałkanów.
Hardcorowo było dlatego, że Mazeniak nie dał mi prowadzić i cały czas się popisywał.
W sumie leszcz w stosunku do mnie, starał się udowodnić, że jest kul i w ogóle...
Owszem. Miało to i dobre strony. Opiekował się mną itd.
Ale na chooj mi opieka człeka mniej doświadczonego ode mnie?!
Teraz se wyobraźcie, jak się wstrzymywałem. To, jak robota w kopalni była. Tlenu brak, ale oddychać cza!
Ale o co biega z tym rowerem, w kontekście wypasionych terenówek (spoko... terenófka Mazeniaka wypasiona była w czekolady - no kur.wa raj, Wam mówię).
Otóż z tym rowerem biega o to, że każdy debil, który pierwszy raz wybiera się rowerem z Albanii do Polski, to wcześniej zaliczyłby wszelkie fora rowerowe, zadał mnóstwo pytań (jak tu) i oczekiwał na idealne rozwiązanie.
Wierzcie mi, te szurnięte cyklisty mają bzika gorszego niż wy!
Gdybym to ja wiedział, na jakim sprzęcie powinienem wracać...
Ale nie wiedziałem.
Poszedł zakład przy piwie, że ja tam z palcem w dupie, wrócę na rowerze z Albanii, bo nie mam tyle czasu leczyć stukniętego Mazeniaka psychy.
Mazeniaka jeszcze nie znałem wtedy, ale zakłądałem się z moim super kumplem (Afryka solo na moto - 25 000km), że dam radę. Kumpel wierzył i od razu pożyczył mi... rower.
Dwa dni później pakowalismy go z Mazeniakiem na koło zapasowe. Lupus (ów kumpel) jakieś sakwy jeszcze wciskał, że niby potrzebne...
Powrót z Albanii na rowerze (ostatni raz przed tym wyjazdem, na rowerze siedziałem jakieś 10 lat wcześniej - symbolicznie - jeszcze wcześniej, nie pamiętam) zajał mi równo 5 dób (1400km) a jechałem na okrągło, tylko z dwoma noclegami w terenie!
Po tym hardcorze, to ja teraz dobrze wiem, co potrzeba do rowerowego kompletu.
Nie muszę pytać po forach rowerowych, co i jak. Sam dobrze wiem, czego mi brakowało.
I to właśnie najbardziej akcentuje w tym topiku.
Na zakończenie mego udziału tutaj, podsyłam osatni rozdział Zapisków Bałkańskich:
Piątej doby o poranku (szło na 7-mą minut 40) stanąłem w końcu na granicy polskiej i łezka zakręciła mi sie w oku...

... a zakręciała mi się z bólu, bo kilkaset metrów wcześniej, ze Skalitego na Zwardoń jest mega podjazd, sudecki Mont Ventu. Ze 30%...
Na dodatek w 2/3 podjazdu zaparkował jakiś cywil skodą na poboczu i nie wypadało spaść z roweru...
Się nadymałem, jak przejrzała dynia i jazda. Gdy go mijalem, to se jeszcze zwolniłem oddech, że niby tak formę trzymam.
Wyobraźta sobie, że w skodzie nikogo nie było...
Dalej śmigałem już ekspresową.
Deszczyk lekko siąpił, z 8-10st, ale kiedy zobaczyłem tablicę z napisem Bielsko Biała 48 km, dostałem skrzydeł!
Jeno mi się te skrzydła do tunelu tuż za nią nie zmieściły...
Z jakiś mega głośników ostrzegał mnie głos:
- PROSZĘ ZAWRÓCIĆ!!!
Czy ten koleś oszalał! Jak mam zawrócić?! Tyle z górki grzałem... Eeee, udam obcokrajowca i jadę dalej.
- PROSZĘ ZAWRÓCIĆ!!! I buchła jakaś symfonia niepokojących dźwięków...
Zatrzymałem się i stoję. Cisza...
Po chwili...
... Na sygnale wypada z tunelu kilka wozów. Rany Julek, ale akcja!
Z piskiem opon hamuja tuż przede mną i na wyścigi biegnie do mnie kilku kolesi i dwie babki. Mają słuchawki na uszach, na ramieniach kamery, w dłoniach mikrofony...
- Panie Darku, panie Darku. Tu Piotr Krasko z Wiadomości. Bardzo serdecznie witamy pana w kraju!
Patrzę na gościa, twarz jakby znajoma...
- Panie Darku!
- Słucham...
- Panie Darku, cała Polska z uwagą śledzi pana przygody, a zwłaszcza fantastyczną jazdę z Albanii do Polski no i ten podjazd ze Skalitego...
Krasko nabrał oddechu:
- Proszę, wiem, że pan zmęczony bardzo...
- Ależ skąd... ja... tego...
- Proszę, proszę nam w dwóch słowach powiedzieć, co przy tylu pokonanych rowerem kilometrach, w ciągu tych 10-tek godzin jazdy... Co panu najbardziej wryło się, utwkiło w pamięci?!
- Przednie koło....
Mówią, że dobry obraz zastępuje tysiące słów... Na fotce poniżej, cała moja rowerowa pojezdka w jednym kadrze.
To już naprawdę KONIEC tej niesamowitej przygody.
P.S.
Jadąc rowerem czek dostrzega inny świat, niż z okien puszki.
Pierwsze, to kupa wszelakiego truchła na drogach. Tak... Jesteśmy panami szos przecie...
Ale widać też życie. Dużo więcej życia, niż płoszonego hukiem przejeżdżających aut. Cietrzewie, bażanty, myszy, szczury...
Jednak zaraz po wjeździe do kraju największą radość a przy tym ogromną niespodziankę sprawił mi spotkany w głębokiej trawie u podnóża Pilska, król polskiej puszczy...
Ze statystyk:

Liczba przejechanych odcinkami km, odlana na pamiątkowej tablicy ufundowanej przez Piotra Krasko.
W drodze powrotnej wszystkie granice przekraczałem na kolach dwóch, a Węgry w komplecie.
Jak zmierzyć przygodę?
Zważyć się przed wyjazdem i zaraz po powrocie.
W moim przypadku:
Waga przed: 100.4kg
Waga po: 100.5kg
Wynik: czysta przygoda wyszło 10dag na plusie.