Real foto . Zdjęć z autami terenowymi nie robię ,auto to narzedzie do podróżowania a kto fotografuje narzędzia ? Są za to fotografowane przygody ..
http://picasaweb.google.com/karolsawiak ... aSleza2009#
Tułaczka Świętojanska 2009.
Na południe kraju w rejon Kotliny Kłodzkiej ruszyłem w środę . Miałem wujowi pomóc w przekładaniu dachówek na poniemieckim domku a w zamian dostać zapłatę na paliwo, bo paliwa miałem tylko w jedną stronę . Generalnie dachówek przełożyliśmy mało ale w międzyczasie zaliczyłem kilka okolicznych zameczków którymi okolica jest naszpikowana niczym ciasto u Kryśki rodzynkami . W piątek w okolicy góry Ślęży miałem spotkać się w bliżej nieokreślonym miejscu ze Sławkiem, co to miał przyjechać Landrowerem Disco jak tylko opanuje megawyciek oleju z reduktora . W piątek około 22 minut hujwieile dostaje smsa ze współrzędnymi geograficznymi . Do teraz nie mogę ogranąć jak Sławas odczytał je z mapy w tym stanie . Wbijam owe współrzędne w giepeesa i jade . Noc, ciepło, lisy i łasice przebiegają ścieżki bo napierdalam na skróty , akurat byłem na Jońskiej Górze obadać jedną z ciekawszych w Polsce „Wież Bismarcka” i zabawiłem tam aż do nocy .
Współrzędne okazały się prawie dokładne z naciskiem na prawie , pomijając słowo dokładne . Wyłączyłem silnik , gasze światła , zasięguw nokii brak – wszak w okolicy Ślęży to normalne, wsłuchałem się w ciszę .Z oddali słychać było obecność ludzi i widać było światło. Podjeżdżam bliżej – Sławek , w wydychanym miał już grubo ponad półtora promila , Kaśka ciut mniej . Witamy się kilkoma łykami i idziemy szukać opału na długą noc .Po drodze sprzątamy las z wszystkiego co łatwopalne .. Czego to ludzie nie wyrzucają . Co ja widze! Sławek taszczy jakieś ksiażki . Jest też książka od biologii , klasa 4 rok wydania 1982! Biore tego białego kruka ze sobą i kilka innych na rozpałkę się przyda . Cos jednak mi zaświtało w łepetynie .
Mówię :
Sławku zagadka . Na jakiej stronie jest „goła baba” ?Mówie – pamiętam jak byk , strona 73 , goła baba w przekroju . Strone dalej goły facet z kutasem . Stawiam wino że na tej stronie jest Kaśka sprawdza komisyjnie .
Wygrywam zdecydowanie komandosa owocowego . To byłą jedna z niewielu stron jakam nie wtedy interesowała .
Po kolejnym winie zaczyna robić się głośno, bambetle porozrzucane w nieładzie . Niby takie miejsce wyznaczone na biwaki , no ale nie na najazd tatarskiej hordy .
Sławek pisze jakiś list i przykleja do landrowera co stoi bliżej ścieżki na szybę . Co on tam pisze okazało się kilka godzin potem .
Poszliśmy na zwiad i pojeść czereśni , nie zapominając o zapasie wina . Patrze a tu korwa ktoś grasuje koło aut, bo latarka miga między drzewami . Dobiegamy szybko bo wsie na zewnątrz a auta otwarte .
Ożesz w morde…leśniczy . Przy Sławkowym liście . Lekko zwalniam , szykuje jakąś bajere na powitanie . Zanim doszliśmy to tylko burknął z 50 metro1) w moją stronę żeby ściszyć radio i poszedł…
.Co było napisane w liście przyklejonym na oknie landryny to dotarło do mnie dopiero rano na trzeźwo .
Kilka godzin porannych zmuszony jestem przemilczeć w tej opowieści . Sławek szukal zgubionego kondona ,Kaśka szukała Sławka, a ja szukałem apteki .
Znalazłem jakiś smoczek dziecięcy, szła kolonia z maluchami , jechał dziecięcy wózek z bliźniakami i idąc do apteki mijaliśmy szkołe rodzenia. A na tej szkole kurna bocian miał gniazdo . Znaki na niebie i ziemii wskazywały … znaczy fajnie jak to byłby chłopak .
Sławek robił dobrą mine do złej gry .
W sobote rano Jarmark Świętojański w Sobótce .Lipa, rok temu był o wiele lepszy , widac poszli na komercję i spadła jakość , brak klimatu . Organizator inny i kilak razy pytano nas z jakiej prasy jesteśmy . Po drugim razie odpowiadam „ z prasy katolickiej” . Wszystko opiszemy , można kilka zdjęć na okładkę ? Panie poprawiaja makijaż i do zdjęcia .Kaśka opala się na boisku szkolnym, kilku leciwych kawalerów idzie do niej na bajere. My zmywamy się poszukać na zboczu starego amfiteatru wykutego w prehistorycznym kamieniolomie . Winko w kieszeń ,aparat na szyje i w droge . Po jakichś 3 godzinach Kaśka wkórwiona wydzwania do Slawka , czas wracać. W przeprosiny Sławas robi pierwszy w życiu bukiet kwiatów .Do bukietu coś dla ciała - gałąź czereśni . My przyjmujemy je w postaci płynnej . Nie trzeba gryźć i nie ma pestek .Wino Platon .
Troszkę trzeźwiejemy i ruszamy na Przełęcz Tąpadłą skąd pieszo śmigamu na Ślężę . Szlak 1,3 godzinny robimy w 4 godziny . O ja chrzanię, rekord trasy , bo rok temu było godzine dłużej . Niebagatelną sprawą jest to że idziemy na dopingu . Winko Platon . W 1/3 trasy robimy postój na środku szlaku .Znaczy Sława się wypierdolił i nie zamierzał już wstawać ,a ja znalazłem kamień z takimi białymi żyłkami i postanowiłem zrobić z niego mapę naszej wędrówki . Poznajemy przy tym sympatyczną starszą parę turystów i tuzin młodych adeptów wędrówek na trzeźwo co to mijali nas w drodze na szczyt . Większość pamięta nas z zeszłego roku jak to Sławas wjebał pól kilo surowego mięsa i spalil sobie nogi ..
Kilka łyków i czas ruszać dalej . Kaśka ledwo idzie a wszak pije najmniej . W zasadzie trudno się z nią porozumieć bo wypowiada początki słów i porusza się w kierunku odwrotnym do zamierzonego .Sławek wygląda jak członek plemienia naczworakapełżców , ja ide od drzewa do drzewa , dobrze że rosły gęsto. Co jakiś czas Sławas ogłasza dwie i pół sekundy przerwy odliczając " Rad, Dwa ,pół , koniec przerwy" .Szkoda że tego nie nagrałem.
Na szczycie jest już stosik drewna, ale tradycja nakazuje każdemu wędrowcowi przyjść z jakimś kijaszkiem na opał .
Bierzemy starą brzózkę i szybkim tempem docieramy na szczyt .Wsio mokre , żaden żadki cienias nie umie tego rozpalić. No ale nie darmo było się w ZHP w zastępie Drucha Borucha .
Jedna zapałka, kora brzozowa , troche igliwia z dziupli i płonie . Co prawda niemrawo ale ratują nas śmieci z kosza .Filia, kawalek papy , butelka pecet . Pali się coraz mocniej .
Przybywa i Człowiek z Nikąd , Tadek ,który jest co roku ze swoim bębenkiem z reniferowej skóry . W tym roku jeszcze nie wie że zajebie się nalewką ze śliwek gęstą jak miód , spali buty a bębenek ktoś mu podpierdoli . Oby mu reka uschła temu zlodziejowi . Każdy wiedział że to bębenek Tadka . Pierdolony zlodziej , oby zczezł.
Około pierwszej w nocy Tadek legnął przy ogniu , znaczy miał śpiączkę alkoholową .Biore bębenek i napierdalam mu koło ucha, znaczy wprowadzam go w trans .
Przybyło kilka ciekawych osób , kilka panienek łatwych do zbałamucenia, co ciekawe proponowały mi i Slawkowi to samo , co ustaliliśmy tydzień potem .
Było 7 ognisk, nasze największe o najbogatszym repertuarze , bo przekrój społeczny wokół ognia był ogromny . Zabraklo „Czarownicy ze Ślęzy” ,czyli psychicznie chorej 34-latki co mieszkała na szczycie w baraku za schroniskiem i jadła co łaska lub co znalazła. Opowieść o niej na inny raz zostawię.
W środku nocy propozycja sexualna – może pójdziemy do mojego namiotu mówi czarna niewiasta lat 20ścia ? Mówie – idź pierwsza, ja zaraz dojde , żeby nikt nie widział . Ona do namiotu ,a ja żagiew z ogniska i napierdalam na dół . Nawet w blasku ogniska po sześciu winach to ładna nie była ,a żeby byłą ładna to ja tyle nie moglem wypić . Oczywiście żagwia z ogniska za pierwszym zakrętem gaśnie, reszta trasy przy żarze z owej żagwi , troszkę po omacku . Macham tym coby nie zgaslo i tak pokonuje polowe trasy . Tylko trzy razy wypierdoliłem sie więc nie jest źle .No i w tym roku nic nie zgubilem .
Rano na czereśnie, bo takich jak w Budkowicach poniemieckich drzew to nie zaznasz w całej Polsce . Wielkie jak dęby, pnie po metr średnicy a czereśnia wielkości kasztana . Obżeramy się na zapas ,zamiast śniadania. Co drzewo to inny gatunek, inny smak. Wsio bezpańskie , nie liczac niemca co uciekł w 45tym . Dla tych czereśni przejade nawet calą Polske raz w roku . Całkiem inne niż te współczesne sadzone male karłowate drzewka . Po śniadaniu czereśniowym powrót na południe, Slawek na północ do Zielonej Góry .
Koło niemczy znajduję Barszcz Sosnowskiego co parzy , straszna plaga na wschodzi a widać dotarł już w Sudety . Wielki na 3 metry , ogromny koper . Roślina ta zawiera w soku silnie „parzącą″ substancję, działającą na skórę człowieka jak kwas solny zwłaszcza w upalne dni . Odnajduję Tatarski Wąwóz, zamki, ruiny pałaców .Znajduję wielki domek na drzewie wielkości altany . W środku lasu . Dzieciaki tam mają fantazję, nie mają zaś komputerów.
W Srebrnej Górze obowiązkowo forty , i Czerwone Mosty , po kolei zębatej – górskiej wersji wąskotorówki . Jakaś sztolnia po kopalni srebra .
Potem Skalki Stoleckie i fajna przygoda . Stara sztolnia z podziemnym jeziorkiem, no ale brak latarki . Organizuje stare jutowe worki i robie pochodnie . Przychodzi 3 chlopaków po 8-12 lat , krótka gadka ile to ma długości – a sporo, na godzinke lażenia .Bierzemy pochodnie i włazimy w czeluście matki ziemii . Takich odważnych smarkaczy to ja u nas nie widziałem .
Ostatnia pochodnia się dopala a oni napierdalają naprzód zamiast do wyjścia. Gaśnie. O ja chrzanię… Łepek rozdmuchuje , kłęby dymu…., napierdala naprzód zamiast się cofać .Spada mu z kija, gaśnie. Ze stoickim spokojem powtarza czynność aż dochodzimy do zawału .
Wychodzimy prawie po omacku, łepek podpala swoją koszulkę bo skończyłą się pochodnia.
Na polu kilometr dalej z drugiej strony górki ciągnik miesiąc temu wpadl kilka metrów w ziemię .Wyciągnęly go trzy inne ciagniki ale jest dziura. Łepki pokazują mi ją ,zaszli około 200 metrów , dalej się bali ,ale zapowiedzieli ze jak pokupią latarki to zbadają całość, może łączy się z naszym wyrobiskiem .
Biore od nich namiar bo jeden ma kompa, wyślę im zdjęcia.
Potem jeszcze na trawersie o malo nie zaliczyłem rolki i prawie zesrałem sie ze strachu . W ciągu 3 sekund postarzalem sie o 3 lata . chrzanię trawersy, łowroad i extrem . Za kilka minut jeszcze jeden zjazd i znowu korwa taki wykrzyż w poprzek stoku że auto leci na bok . Szybko koła w strone dołu i rura. kórwa, nigdy więcej . Wole juz podejść kilkaset metró z buta niż ryzykować . chrzanię bodylifty, lifty dwa cale i inne lifty nawet minimalne .Auto ma bć niskie i szerokie , albo trzeba jeździć w pampersie .
Za dwa dni znowu atak na Ślężę – Noc Kupały, czyli Pogańska Wigilia. Wypada w środku tygodnia więc przybywają sami hardkorowcy . Archeolog co okrada stanowiska ( bo każdy archeolog okrada i ja mu wierzę, przewodnicy sudeccy ( co jeden znalazł moją komórke na szlaku i oddał mi na górze - jaki fart!!! ) , kilku wytrawnych turystów i ja . Dobry klimat, a w Kotlinie kłodzkiej ponoć szaleją powodzie . Fakt, nawet Ślęża pozalewana, drogi rozmyte ,nawet ciągniki nie dają rady . Zapora w Sulistrowicach wylała ,ale ja przejechałem mimo zamknięcia drogi . Ognisko do rana i powrót , po drodze znajduje potrąconego lisa .Szkoda mi go, zabieram ze sobą do pudla,ale zdycha po godzinie .
Po równym tygodniu wracam do Zielonej Góry . Wot i cała historia.