Post
autor: decc » pt wrz 24, 2010 1:50 pm
Zacznijmy od tego, że to w naszym kraju powstał jakiś taki mit, że auto jak ma duży przebieg, to jest be. W epoce polonezów, dużych fiatów i maluchów panował taki pogląd, że auto jak ma 200 tys. to silnik do remontu i w ogóle złom (i przy okazji drugi mit, że silnik do remontu jakieś wielkie halo i ogromne koszty). No i tak jakoś nam zostało to w pamięci i zrobił się z tego ogólnonarodowy mem. I tak jest lepiej niż parę lat temu, bo powoli akceptujemy auta w granicach 230-270 tys., ale nadal nikt nie może przeżyć jak auto ma 350 tys., czy 400 tys. Ja sam jak kupowałem parcha, to na liczniku miał 245 tys. około, ale widać było że licznik był kręcony i to nieudolnie, bo ktoś go poharatał i przy okazji uszkodził. A szkoda, bo tak z czystej ciekawości chciałbym wiedzieć ile to moje parszysko faktycznie przejechało przez te 18 lat zanim go kupiłem. Podejrzewam, sądząc po paru faktach, że spokojnie koło 400 tys. musiał mieć. No i co z tego tak w sumie? Kupując go starałem się ocenić jego stan jako bazy do dłubania, a przebieg nie miał dla mnie znaczenia.
Może ten handlarz z artykułu ma faktycznie rację i te kręcenia to wina naszych mentalnych uprzedzeń i oczekiwań. W rezultacie jedyne co osiągamy to kompletną niewiedzę co do faktycznego stanu przebiegu. A szkoda, bo to by dawało nam jakąś wiedzę na temat realnych możliwości aut.
"Nic od Was nie można się dowiedzieć (każdy dla siebie, zakłamane chamy)"