Range rover miał kilka zalet. Ale najważniejsza Dziadkowi wydawała się jedna — o wiele mniej rzucał się w oczy niż wypasiony mercedes, jakim jeździł jeszcze pół roku temu.
Rozpadało się. Wycieraczki przecierały półkola na przedniej szybie, światła reflektorów nadjeżdżających z naprzeciwka samochodów skrzyły w kropelkach deszczu. I nic już nie było takie jak wczoraj. Pozostawała pustka, której nie było jak zapełnić.
Smutek. I tęsknota.
Dziadek Mróz wpatrywał się w mrok, przecinany smugami reflektorów. Nie wiedział sam, dokąd się tak spieszy, co każe mu coraz silniej dociskać gaz, wchodzić w zakręty na granicy ryzyka. Napędzany na cztery koła range rover radził sobie nieźle, choć przecież był terenówką, z twardym zawieszeniem. Drzewa, bezlistne jeszcze o tej porze roku, rozmazywały się w pędzie, kiedy tylko Dziadek spojrzał w bok.
Dobiegło końca pół roku ciężkiej pracy. Ciężkiej, niebezpiecznej, w dodatku wciąż trzeba było się użerać z różnymi SNT, w rodzaju pana posła „bez nazwisk”. Ale ta praca pozwalała zapomnieć. Pozwalała zasypiać twardym snem po całym dniu fizycznego zmęczenia do granicy możliwości. Pozwalała nie przewracać się w półśnie z boku na bok, nie budzić z łomocącym sercem i szukać miękkiego dotyku włosów. Ciepła.
Którego już nie było. I nigdy nie będzie.
— Czekaj, dupku... — mruknął Dziadek pod nosem, mrużąc oczy w światłach nadjeżdżającego z naprzeciwka tira. Wymacał przełącznik. Osiem halogenów na dachu przecięło mrok.
Po chwili mógł obserwować w lusterku, jak tylne światła ciężarówki zataczają łuk. Nie potrafił się powstrzymać od uniesienia wyprostowanego, środkowego palca, choć dobrze wiedział, że kierowca tira i tak nie dostrzeże tego gestu. Ma wystarczająco dużo problemów.
Dziadek pstryknął przełącznikiem, światła przygasły. Był rad z deszczu, śliskiej jezdni, sznureczku samochodów z naprzeciwka. Mógł się skupić na prowadzeniu i starać się nie myśleć.
http://www.fabryka.pl/ksiazki.php?fr=96 ... 88&flash=y