odcinek dziewiąty...
chciałem dociągnąć autostradami jak najdalej. z myślą o opuszczeniu zagaranicy przed północą już się rozstałem.
ale inwestor padł przed 23 i zjechaliśmy. i że nie da rady dalej.
karwa karwa. bym pociągnął do północy.
nie dam rady.
karwa. no dobra. to ide na pake spać też.
obudź mnie jak bedziesz wyjezdzał.
wziąłem se plecak pod głowę, opaździerzyłem się w co miałem i wbiłem na ławkę. próby odpalenia któregoś dewasta nie powiodły się.
no trudno.
po dwóch godzinach obudziło mnie zimno.
no trudno.
jadę.
połaziłem chwilę, załomotałem do inwestora...nic...załomotałem jeszcze ze trzy razy...poruszył się, popatrzył...no dobra. to jadę. odpaliłem, ruszyłem.
uryrałem nieco ponad godzinę i znów miałem zrywkę.
chciałem zjechać w helmsted ale strasznie zatłoczone było. kawałek dalej znowu wbiłem na parking. przed tym wielkim skupiskiem wiatraków. inwestora ani śladu.
w kabinie miałem nagrzane, na pakę nie lazłem tylko sie jakoś na prawym zicu ulokowałem.
po dwóch godzinach obudziło mnie zimno.
no trudno.
jadę.
inwestora ani śladu.
uryrałem znowu z godzinę i zrywki wróciły. karwa. co za jazda tak po godzinie. gówno gówno gówno. za stary już jestem widać.
już zacząłem kombinować gdzie to zjechać a tu nagle...rezerwa się zaświeciła.
ooo...działa kontrolka znaczy. na tyle mnie przebudziło obliczanie zasięgu i szans na znalezienie stacji, że mi chęc do jazdy wróciła.
inwestora ani śladu.
a uj. zjadę to zaczekam.
stacja znalazła się gdzieś w bok od drogi. czekać na niego...nie czekać...karwa. w dupie. tankuje.
nalałem tak żeby do kraju starczyło, popatrzyłem w atlas na pólce sklepowej na numery dróg i faja dalej.
inwestora ani śladu.
zaczęło się rozwidniać. w samą porę tankowanie wypadło bo rozrywkę jakąś miałem przynajmniej.
drogi puste się zrobiły od berlina ku granicy. zacząłem za ciężarówkami się chować na wszelki wypadek. i tak se jechałem od ciężarówki do ciężarówki.
gdzieś tam akurat sam będąc na drodze wpakowałem się w policję instalującą pułapkę radarową. dziesięc minut później i bym wtopił.
inwestora ani śladu.
przypomniało mi się, że w olszynie szkółka pograniczników była i nikt nigdy tej granicy nie lubił. nic to. do kraju mnie przeca wpuszczą, nie?
inwestor się odnalazł sześćdziesiąt kilometrów przed granicą. że jedzie i mnie goni. i że dopiero koło piątej się obudził.
i że śniadanie może byśmy zjedli. no pewnie, jak się znajdziemy to może byśmy zjedli.
doszedł mnie jakieś 15km przed granicą.
przeleciałem spokojnie uwieszony za jakimś busem o 8.20
luz. jestem w kraju. tera mi wszyscy mogą skoczyć
owszem.
skoczyli.
drogowcy.
pierwszy kawałek płytówki mi przypomniał gdzie jestem. dotelepałem się do knajpy, zatankowałem, wbiłem do kibla płatnego w złotówkach.
zamówiliśmy jajecznicę i nalesniki.
wreszcie jakies normalne żarcie.
pogadalismy chwilę ale mnie inwestor rozrzęził koncepcją rozpczynania rekultywacji inweko od zdejmowania budy i...
no właśnie tego co po zdjęciu już nie wiedział.
stwierdziłem, że to chromolę i jadę do domu. on odbił na zieloną górę, ja dalej prosto...