To jedziemy z opisem...
Kto nie chce niech nie czyta :tralala:
W tym roku Alpy. Plan zakładał przejechanie części wschodniej oraz zachodniej, tej drugiej miało być więcej. Pierwotnie miało być 2 auta, ale wyszło jedno

. Noclegi na dachu w namiocie na kempingach lub w plenerze. W sumie wyszło 1300km po samych górach plus przejazd 320km asfaltem pomiędzy wsch. i zach. Alpami. Charakter wyjazdu rodzinne wakacje – tak też należy czytać mój opis, opinie w nim zawarte są moje, często mocno subiektywne i nie trzeba się z nimi zgadzać.
Trasę oparłem na roadbooku, a w zasadzie na trackach zakupionych od pary niemieckich podróżników (
http://www.pistenkuh.de). W sumie miałem 28 tras o różnej długości i stopniu trudności (1-5) w km od chyba 8 najkrótsza do prawie 50. W Alpach zarówno włoskich jak i francuskich trasy szutrowe są dopuszczone do ruchu i w pełni legalne, tak więc trzeba tylko wiedzieć gdzie można i gdzie warto i wyjazd gotowy.
Dzień 1
Z Gliwic wyjechaliśmy na noc, tak żeby nudną asfaltową część trasy przebyć nocą. Do pokonania było 1100km w okolice Feltre. Dojazd zajął nam trochę więcej bo na miejscu byliśmy koło południa dnia następnego. Początek w górach był trudny z racji błędów nawigacyjnych i tak zakończyliśmy pierwszy dzień – na kempingu Valmalena. Wieczorem gruntowne testy przeszedł nasz namiot dachowy, gdyż przeszły kolejno 3 intensywne burze, dał radę i w środku było sucho.
Pierwszy nocny postój gdzieś w Austrii.
U podnóża Alp.
Poranek po 3 burzach.
Dzień 2
Pojechaliśmy do fortu Lisser i na Monte Lozze. Do fortu Lisser da się podjechać na odległość ok. 1,5km, dalej jest szlaban i droga prywatna, tak więc pozostawiliśmy auto i poszli piechotą. Fort jest w przyzwoitym stanie, jednak nie można aktualnie wejść do środka z uwagi na prace remontowe – Włosi w przeciwieństwie do Francuzów remontują forty, gdyż stanowią one niezłą atrakcję turystyczną, ale grupą docelową są wszelkiego rodzaju outdoorowcy (4x4,motocykle, MTB, pieszo też ale odległości duże. Dalej przejechaliśmy trasą obok Monte Lozze, święta góra dla Włochów z uwagi na fakt, że podczas I Wojny zginęło tam wielu żołnierzy. Nocleg znaleźliśmy na kempingu Ekar koło Asiago – żona właściciela kempingu jest Polką, od 30 lat pracuje jako pediatra w Asiago.
Droga do fortu Lisser.
Fort Lisser
Wodospad, nad który trafiliśmy przypadkiem
Okolice Monte Lozze.
Dzień 3
Wieczorem dnia poprzedniego dowiedzieliśmy się, że oprócz planowanego Monte Verena ze swoim fortem, warto jeszcze zobaczyć fort Interoto. Tak więc zmodyfikowaliśmy trasę i na pierwszy ogień poszedł Interoto. Dojazd przyjemny – szuterkiem przez las. Fort dobrze zachowany, w jego wnętrzu obecnie odbywają się spektakle typu „światło i dźwięk”. Stamtąd udaliśmy się do fortu Verena. Ten położony jest na prawie 2000mnpm, dojechać do niego można autem 4x4, droga szutrowa 18km w jedną stronę, lub wyciągiem krzesełkowym

. Fort jest położony nad 400m urwiskiem, podobno w trakcie działań wojennych obrońcy fortu wobec braku szans na jego utrzymanie rzucali się z urwiska. Całość jest przyzwoicie zachowana, udostępniona do zwiedzania (bardzo symbolicznego).
W trakcie zjazdu złapał nas deszcz, ale z uwagi na fakt ze na trasie jest duża ilość kamieni nie było żadnych problemów. Załamanie pogody przeszliśmy później, jadąc asfaltem na 1400mnpm dopadła nas potężna burza z gradem. W ciągu kilku minut zrobiło się ciemno, najpierw zaczęło lać na tyle intensywnie, że rozważaliśmy przeczekanie. Cała nawałnica trwała koło 30min i zrobiło się ładnie. Tę noc spędziliśmy na Camping di Lago w Chiesa a Gionghi.
Dzisiaj mam urodziny

więc zawartość lodówki odpowiednia...
Fort Interoto.
Fort Interoto.
Fort Interoto.
W drodze do fortu Verena, poniżej każdego fortu znajdują się jakieś zabudowania pomocnicze.
Po prawej od nas urwisko, z którego rzucali się żołnierze.
Fort Verena.
Takie coś stało, a właściwie gniło na kempingu.
Nasz poranek na Camping di Lago.
Dzień 4
Na ten dzień zaplanowana była trasa nr 6 Strada della Cucca. Punktem docelowym było jezioro Garda, konkretnie miasteczko Arco. Zaczęło się niewinnie – drewniany szlaban to nic innego jak granice gospodarstwa, należy za sobą zamknąć i można jechać. Droga szutrowa, nawet równa, piękne góry wkoło. Wg przewodnika poziom trudności 3. Wraz z pokonywanymi km nabraliśmy trochę wysokości, droga zrobiła się wąska, ale bez przesady ogólnie bardzo przyjemnie, dopóki nie dojechaliśmy do zwałowiska kamieni. Tu zaczęło się kombinowanie, bo zawrócić nie ma jak, i człowiek nie chce, a przejechać trudno, te mniejsze kamienie poodsuwałem, a na te duże musiałem wjeżdżać – żona z zewn. pilotowała i jakoś daliśmy radę. Zjazd był elektryzujący – ale tylko dla mnie bo mnie elektryczny pastuch poczęstował napięciem

jak go odpinałem żeby przejechać.
Później dotarliśmy do wspomnianego już Arco na kemping o nazwie ZOO. Drogi był jak diabli bo 40EUR za noc to złodziejska wręcz cena, ale był basen, dostęp do rzeki, no i malownicze położenie o podnóża gór. Wieczorem był spacer po miasteczku i jeden smakowity fakt, mianowicie lody – takie robione, żadne tam z automatu, gałki również umowne, bo nakładane szpachlą, ale jednogłośnie cała rodzinka stwierdziła, że w smaku były chyba jedne z najlepszych jakie mieliśmy okazję jeść. Później pojechaliśmy do miasteczka obok – Riva del Garda, bardzo ładne, malowniczo położone, idealne do lansowania, jednak my i charakter naszego wyjazdu spowodowały, że czuliśmy się tam nieswojo. Wieczorem, żeby nam nie było nudno przeszła ponownie burza, taka konkret, ku mojej radości namiot znowu dał radę.
Wjazd na trasę szutrową.
Wspomniany szlaban.
Jest naprawdę ładnie.

tylko coraz bardziej wąsko, tu jeszcze bezstresowo.
Odcinek foto trasy, czyli jazda bezstresowa.
Jaszczurka...
Zaczyna być widowiskowo.
Zabudowania na trasie, chyba niezamieszkane obecnie.
Następna przełęcz, tym razem po czarnym.
Pyszne lody
Riva del Garda
Fontanna w Riva del Garda
Poranek w „zoo” ...
Dzień 5
Dzisiaj miało się dziać – trasa nr 7 przez przełęcz Tremalzo, długa bo prawie 40km, widokowo na 5 gwiazdek, trudność na 3/5, więc luzik

Wyjazd na początku asfaltowy, spora ilość ludzi głównie rowerzystów, ale samochodów też nie brakowało. Dopiero po wyjechaniu na 1900m, gdzie ilość rowerów znacznie przekroczyła ilość samochodów, oraz fakt że na naszą trasę pojechaliśmy z aut tylko my i … rowery... Zaraz na początku (i dobrze że na początku jak się później okazało) spotkaliśmy Defa 110 z Austrii, cofnęliśmy jakieś 50m, tak żeby oba auta się zmieściły, pogadaliśmy z załogą chwilę, powiedzieli, że jest ostro i trzeba uważać. No i pojechaliśmy...
Trasa widokowo naprawdę nas zaskoczyła, wąski, albo bardzo wąski (dla Patrola) biały kamienisty szlak wił się trawersując zbocza, po drodze kilka tuneli, dzikich rzecz jasna. Po chwili już wiedzieliśmy co Austriak miał na myśli mówiąc, że jest ostro. Na 90st zakrętach co ciekawe przeważnie w lewo, mieliśmy duże problemy żeby się zmieścić. Po lewej stronie auta miałem 5cm do skały, a prawym przednim kołem jechałem na granicy szlaku... Adrenalina była, niby nic a jednak... Trasę mogę w ciemno polecić bo warta jest przejechania i zobaczenia, ale trzeba się czuć na siłach, znać gabaryty auta, i mieć świadomość, że odwrotu nie ma, po prostu nie ma gdzie zakręcić. Po minięciu już niżej Passo Nota trafiliśmy na postój nad rzeką, taki improwizowany, ale mogliśmy się ochłodzić. Dalej pojechaliśmy w kierunku Turynu, tu nastąpił nudny asfaltowy przelot 320km między częścią wschodnią i zachodnią.
Zjechaliśmy z autostrady jakieś 70km przed Turynem celem znalezienia kempingu, była 20h
Przez całe 70km nie było niczego, koło 22:30 byliśmy już w centrum Turynu, i zawierzając Garminowi jechaliśmy na jakieś wzgórza w kierunku Campeggio. Jednak tam gdzie nas doprowadził nie było niczego, wzgórza okazały się jakąś „wypasioną” dzielnicą z okazałymi rezydencjami. Nic tu po nas... zaczęliśmy zjeżdżać, jakie wielkie było nasze zdziwienie kiedy po ok. 1km zobaczyliśmy znak kemping, ale w przeciwnym kierunku, znowu zawróciliśmy i trafiliśmy na kemping do Gigi'ego. Taki łysy Włoch , w wieku ok 40lat, w okularkach, o orientacji odmiennej – tak to wyglądało. Zaproponował nam miejsce za 36,50EUR, ale widząc nasze miny i godzine 23, stwierdził, że za 30 EUR też może być. Wskazał nam „fantastyczne” miejsce przy kiblu... Odpuściliśmy temat, zabrałem paszporty, i zrobiłem (mało udane) foto panoramy nocnej Turynu – jak się okazało to była chyba jedyna atrakcja owego kempingu

Pomimo tego, że był to środek nocy pojechaliśmy dalej i przenocowaliśmy na dziko w Avigliano, czy tuż obok, na jakimś parkingu dla kamperów (plus dla namiotu dachowego).
Zaczyna się niewinnie, później jest coraz „lepiej”.
Jedziemy
Pierwszy tunel na trasie, miły ale bez szału.
Szerokie łuki, te były bezstresowe...
Tak to wygląda z góry.
Następne foto poglądowe.
I po wszystkim, czyli jesteśmy na Passo Nota
„Poruszona” nocna panorama Turynu.
Poranek na parkingu dla kamperów.
UPDATE
Dzień 6
Trasa wiodła szutrem na wysokość 1800mnpm, na rozległym szczycie był... kościół. Jedna z bocznych naw była otwarta i służyła za pomieszczenie dla turystów, można tam było się przespać. Spotkaliśmy tam dwóch motocyklistów porozmawialiśmy chwilę, zrobiłem im zdjęcie i rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę. Jadąc naszą trasą wyjechaliśmy na ponad 2000mnpm, pogoda zaczęła kaprysić, chmury przechodziły dość nisko nad nami, tak więc aspekt widokowy możemy pominąć. Na jednym z zakrętów zarządziłem postój kawowy – ucząc się do egz. specjalizacyjnego i wstępnie wówczas planując wakacje miałem swego rodzaju marzenie żeby wypić kawę w alpejskich chmurach, niby błaha rzecz a cieszy... no i udało się

Podczas zjazdu minęliśmy się z koparką, która pogłębiała rowy wokół drogi szutrowej, czyli ktoś tam stara się utrzymywać te górskie drogi w dobrym stanie, byliśmy tym faktem zdziwieni, ale co kraj to obyczaj, w Polsce na takie drogi nikt nikogo nie wpuszcza i nie ma problemu... Tego dnia wyczynem było znalezienie kempingu, jedyny możliwy był koło Oulx o nazwie Gran Bosco. Standard 3 gwiazdkowy, czyli nic specjalnego a za 39 eur. Za to atmosfera bardzo fajna, bo pierwszy raz było więcej namiotów dachowych niż zwykłych. Na kampie poznaliśmy grupe Francuzów, którzy podróżowali Renault 4L, i jednym Citroenem 2CV. Naprawdę pozytywnie zakręcona ekipa – pojazdy różne od naszego ale mniej więcej duch ten sam

.
Zaplanowaliśmy trasy na następne dni i poszliśmy spać.

Znowu na szlaku – w drodze na szczyt

Kościół na przełęczy

Wymarzona kawa „w chmurach”

I takie trasy ciągną się po kilkanaście kilometrów

Ruiny po drodze w dół...

Kamyk, a podobno Patrol to duże auto

Wspomniana ekipa z Renault 4L
Dzień 7
Dzisiaj miało być arcyciekawie z uwagi na planowany tunel na trasie – 900m Galeria Seguret. Dziki, długi, kręty chyba jedna z fajniejszych atrakcji na alpejskich trasach. Startujemy z rana z kempingu. Trasa zaczyna się po kilku kilometrach asfaltu. Nabieramy wysokości, zaczyna się szuter, po drodze mijamy 3 auta 4x4, mają postój fotograficzny nad malowniczymi kaskadami górskiej rzeki. My jedziemy w górę. Po 12km dojeżdżamy do... szlabanu. Dalsza droga zamknięta, tunel również. Trasy, po których się poruszamy to drogi militarne na znaku zakazu krótka informacja o zamknięciu tunelu przez prefekta szkoły wojskowej w Turynie. Robimy zdjęcia, ale rozczarowanie jest wielkie. Dalej za tunelem miało być Monte Jafferau a tu taki problem. Decydujemy, że zaatakujemy jeszcze dzisiaj Colle de Sommelier czyli najwyżej przęłecz z jeziorem na prawie 3000 metrów. Mijamy asfaltem Bardonecchie i znowu zaczynamy jechać w górę (jesteśmy tylko na 1600m) zaczyna być mocno widokowo, bo wjeżdżamy w sam środek gór. Wokół szczyty po 3500m, na początku bardzo dziurawy asfalt, ale już po chwili szuter. Wjeżdżamy do dolinki na 2200, ze schroniskiem wodospadami, i krętą drogą w górę. Wokół coraz więcej śniegu

, oczywiście postój na śnieżne foto. Pniemy się w górę, zaczyna być trudniej bo trasa bardzo kamienista. Dojeżdżamy do pierwszego śniegu, który zmusza nas do objazdu, ale bez problemu się da, następnie na ok 2600m mijamy się ze Defenderem 110, oczywiście machcamy sobie wzajemnie i dalej w górę. W końcu osiągamy 2815mnpm i koniec. Na trasie leży śnieg totalnie uniemożliwiający dalszą jazdę. Stoją tam 2 niemieckie 4x4, załogi schodzą właśnie pieszo z przełęczy. Dowiadujemy się, że idąc na azymut jezioro osiągniemy za jakieś 45min. Zmieniamy obuwie i rodzaj napędu i w górę. Podejście jest wymagające, szczególnie musimy uważać na młodą część naszej ekipy. Widok zamarzniętego i przykrytego śniegiem jeziora nas zaskakuje, wokół niesamowity widok gór. Wchodzimy z Magda parę metrów wyżej ale Garmin pokazuje 2958m, a bardzo chcieliśmy osiągnąć te 3km. Trochę nas straszą ciemniejsze chmury, które przewalają się wokół, więc staramy się szybko zejść do samochodu. Zjazd jest również ekscytujący jak jazda w górę. Znowu jesteśmy w dolince, i zapada decyzja, że dzisiaj tu śpimy. Rozkładamy się nad brzegiem rzeki, słychać 50m wodospad, jak dla nas idealny wakacyjny klimat. Kawałek od nas jest małe schronisko, a w nim pyszna kawa serwowana w miseczkach.
Później spacer po dolince, a wieczór przy butelce wina i serze, i to dla mnie jest kwintesencja turystyki 4x4. Miejsce polecam...

Jedziemy do tunelu... jeszcze...

Kaskady górskiego potoku

Dalej się nie da

Wspomniany szlaban.

Góry wokół robią wrażenie

W kierunku Colle de Somelier

Sztuczny zbiornik i tama...

Do folderu reklamowego Nissana

Widok na dolinę.

W środku gór

Tu przejechać na wprost się nie da, ale jest objazd

Na szczycie – za nami jezioro

Tu byśmy nie przejechali

A świstak siedzi i zawija

Nasze lokum

Kryptoreklama... a może modniej lokowanie produktu

Poranek
UPDATE
Dzień 8
Brak możliwości pokonania tunelu oraz szczegółowych informacji na temat tego co tam się stało, że został zamknięty nie dawało na spokoju. Po przestudiowaniu mapy stwierdziliśmy, że da się wjechać na Monte Jafferau i po śniadaniu w dolinie ruszyliśmy w tamtą stronę. Na początku było trochę błądzenia, żeby wyjechać na właściwy szlak z Bardonecchi, ale w końcu udało się. Szlak wiódł grzbietem gór i wg Garmina miał ponad 17km w jedną stronę. Było naprawdę widowiskowo

Na szczycie tj. ok 2800m są ruiny fortu. Dość mocno naruszone przez czas, i zwiedzając je trzeba uważać, żeby coś się nie zawaliło. Obok fortu napotkaliśmy Szwajcarów w HZJ 78 z namiotem, ale byli małorozmowni. Zaczęliśmy odwrót, i do pewnego momentu jechaliśmy tą samą drogą, na pewnym rozjeździe były znaki informujące o zamknięciu tunelu. Jak się okazało był to kawałek drogi już po jego drugiej stronie. Ciekawość poprowadziła nasz dalej w kierunku tunelu i udało nam się dotrzeć do wjazdu. Niestety potwierdził się brak możliwości wjazdu do tunelu, skutecznie broniły go zabetonowane barierki. Z zewnątrz widać było, że przypuszczalnie część skał spadła na niego, i pewnie z uwagi na ryzyko zawalenia został zamknięty.
Wróciliśmy na kemping Gran Bosco.
To „zamknięta” droga do tunelu widziana z drugiej strony.
Zamknięty tunel.
Przypuszczalny powód zamknięcia.
Fort na szczycie Monte Jafferau.
Koszary ew. budynki pomocnicze u podnóża fortu. Widok z fortu.
A tak z bliska.
Nasz droga.
HZJ ze Szwajcarii i nasz Patrol.
Dzień 9
Zebraliśmy się w miarę wcześnie. Tego dnia mieliśmy jeździć we Francji, a konkretnie trasa wokół Lac du Mont Cenis, wjazd na Col de la Met, a dalej co zdążymy, ciśnienia specjalnego nie było, w końcu to wakacje. Trasa wokół jeziora to w zasadzie kilka kilometrów szutru, dość zatłoczonego przez osobówki i 4x4, nawet trafiliśmy jedną włoską grupę. Jedzie się wokół jeziora najpierw szutrem, potem dziurawym asfaltem, żeby na koniec wyjechać na główny asfalt prowadzący przez przełęcz. Stamtąd udajemy się w kierunku Col de la Met, która ma 5/5 jeśli chodzi o poziom trudności terenowej. Wjeżdżamy do ośrodka narciarskiego

! Trochę jesteśmy zszokowani, że coś takiego jest możliwe, w Polsce to raczej nie do pomyślenia. Trasa ostro pnie się w górę na wysokość prawie 2800m. Droga jest mocno kamienista, o dość sporym nachyleniu, reduktor okazuje się niezbędny. Na około 900m przed końcem trasy, decydujemy się na odwrót, gdyż szlak zaczyna być mokry, a ze zdjęć i opisu trasy wynika, że dalej jest do sforsowania 400m trawers, gdzie droga to sprawa mocno umowna. W czasie zjazdu robimy sobie zdjęcia przy górnej stacji wyciągu krzesełkowego. Po przerwie foto jedziemy dalej. Na dole udało nam się zakupić w gospodarstwie ser kozi, który może nie wygląda, ale jak się później okazało był to chyba najsmaczniejszy ser kozi jaki udało nam się zjeść. Wracamy na włoską stronę i kierujemy się w stronę przełęczy Assietta. W drodze do niej jest Col delle Finestre (ok 2100m). Najpierw bardzo kręty asfalt, a później do samego szczytu szuter. Na szczycie znowu asfalt, ale nasz cel czyli Assietta już prawie w zasięgu wzroku, po drodze jeszcze przerwa na kawę w oberży i... przymusowy postój. Okazało się, że wjazd na trasę w środy i soboty jest ograniczony dla pojazdów motorowych 9-17. Stoją policjanci, i grzecznie wszystkich informują, że wjazd i owszem ale za 2h bo była 15. Tak, więc przerwa na obiad, karty i inne głupoty. Później stwierdziliśmy jednogłośnie, że warto było. Trasa przez przełęcz to ok 27km szutru, który prowadzi grzbietami gór na wysokości 2000-2300m. Widoki fantastyczne na obie strony, czasem tylko zaburzane przez chmury, które jak się okazało poruszają się dość szybko, totalnie zmieniając krajobraz. Po zjeździe z trasy zaczynamy szukać miejsca na nocleg, i znowu jest problem. Kempingów nie ma, znajdujemy miejscówkę za Sestiere nad rzeką. W oddali ładnie oświetlony kościółek kusi do zrobienia zdjęcia.
Lac du Mont Cenis
Droga na Col de la Met
Już prawie na szczycie, ale odpuściliśmy.
No comments
Jedziemy w dół...
„Przymusowy” obiad przed wjazdem na Assiette.
Droga na przełęcz.
Col della Assietta.
Zmiana pogody, ale tym razem nie od razu w dół.
W tym rejonie toczyły się walki partyzanckie.
Takimi szutrami można legalnie jeździć
Teraz już w dół.
Kościółek nocą...
Dzień 10
Znowu wjeżdżamy do Francji. Zaczynamy mało offroadowo bo jedziemy do Briancon, które zwiedzamy. Jest częścią fortyfikacji Vauban'a , który jak teraz sprawdziłem był cenionym w swoich czasach inżynierem militarnym. Po zwiedzeniu uroczego centrum kierujemy się do ośrodka narciarskiego Serre Chevalier. Tam wjeżdżamy na ok. 2600m – i znowu reduktor niezbędny. Na górze widoki w zakresie 360 stopni, jesteśmy w środku wysokich gór w końcu. Trasa jest dość wymagająca, ale trochę adrenaliny zawsze wskazane. Wrażenie głównie robiły nachylenia podjazdów i zjazdów. Kolejne kilometry szutru za nami. Po drodze nawet udaje nam się pojeździć w śniegu

. W okolicach 18 docieramy do kolejnego fortu. Wspinamy się 7km szutrem w górę, a później niestety tą samą drogą wracamy. Sam fort jest w całkiem niezłym stanie. Robi nam się dziwnie, kiedy w jego ruinach widzimy zaparkowane enduro, a wokół nikogo nie ma. Niby nic, ale jakoś tak nieswojo poczuliśmy się. Znajdujemy całkiem sympatyczny kemping, recepcja zamknięta, ale rozbić się można, resztę formalności załatwiamy rano przed wyjazdem.
Most Asfeld'a.
W ośrodku narciarskim – latem.
Trzeba wiedzieć gdzie zjeżdżać.
Ośrodek w pełnej krasie.
Ciekawy odcinek trasy
Na grzbiecie... po obu stronach trochę metrów w dół, ale szeroko było.
Jeździmy w śniegu.
Zjeżdżamy na drugą stronę masywu, prawie jak zimą na nartach.
Wjazd na Roche la Croix
Fort inferieur.
Widok na dolinę.
Bunkry w całkiem niezłym stanie.
Dzień 11
Ranek niestety nas nie rozpieszcza, jest koło 10stopni i burza. Namiot daje radę, ale gorzej z nami. Nie mamy koncepcji jak tu zjeść śniadanie, bo leje dość mocno. Zapada decyzja, że pakujemy się na mokro i głodno. W recepcji problem bo nadal nikogo nie ma, a takich jak my jest więcej, po ok. 45 min zjawia się obsługa – płacimy i wyjeżdżamy. Po drodze w kafejce kawa, a po 30min, jakby inna rzeczywistość, wychodzi słońce, jest pogodnie. Zatrzymujemy się i robimy śniadanie w plenerze. Dzisiaj w planie dolina Maira Stura ze swymi skałami. Wokół jest wręcz kosmicznie, widoki, szczyty wszystko zapiera dech. Niestety pogoda się załamuje, a my jesteśmy na 2600m, atakujemy wąski przesmyk (4/5 skala trudności) ale go nie osiągamy ze względu na zalegający śnieg. Musimy improwizować, bo nie chcemy odpuszczać. Dalej wg przewodnika jest tylko 2, więc zakładamy, że nawet w tym deszczu damy radę ją przejechać. W pewnym momencie na bardzo wąskim odcinku szlaku robi się nieprzyjemnie, leżą zwałowiska kamieni pokrytych błotem, auto się mocno przechyla, w końcu trzeba zacząć „równać” trasę łopatą – leje deszcz, a termometr pokazuje 3 stopnie. Trochę nerwowo, bo odwrotu nie ma z prostej przyczyny nie ma jak zawrócić. Pozostaje tylko przeć do przodu. Na szczęście po jakiś 30min znowu zmiana aury, wychodzi słońce, nastrój się zmienia, zaczynamy ponownie dostrzegać uroki okolicy, a nie tylko przeszkody

Po kilku km spotykamy Francuzów w 4L, jadą w przeciwnym kierunku. Informują nas, że możemy mieć problem z opuszczeniem szutru, gdyż na ciągnącej się dalej drodze asfaltowej jest rozgrywany wyścig kolarski. Jakoś dajemy radę, trochę trzeba się z włoskimi organizatorami kłócić, gdyż zgodnie z informacją na znaku droga jest zamknięta do godz. 14:30, a jest w okolicach 15 a przejechać nie można. Cała „akcja” trwa jakieś pół godziny i dopiero jak zastawiamy drogę Patrolem uniemożliwiając przejazd innym pojazdom, Włosi dostrzegają problem, i umożliwiają nam przejazd. Asfaltem znowu kierujemy się do Francji – konkretnie na Col de Tende ze swoim Fortem Centralnym. Docieramy tam w okolicach godziny 18. Początkowo z drogi głównej prowadzi tam makabrycznie zakręcony asfalt. Wszystkie zakręty trzeba brać na 2 lub 3 razy. Dopiero po wjeździe na szuter robi się przyjemniej. Sam fort na szczycie robi wrażenie, jest bardzo dobrze zachowany, przy nim niemiecki Pinzgauer. Poniżej fortu ruiny prawdopodobnie koszar, robimy zdjęcia i jedziemy dalej, gdyż nocleg w pobliżu raczej utrudniony ze względu na silny, dość zimny wiatr. Zjazd do wioski po drugiej stronie przełęczy również na końcu jest asfaltowy i bardzo zakręcony. Nie ukrywam, że cała nasza załoga jest mocno zmęczona. Udaje nam się trafić fajny kemping w gospodarstwie. Jemy kolacje i spać.
Wjazd do doliny Maira Stura
Widoki ładne, ale pogoda zaczyna się psuć.
Tu już po drugiej stronie.
Typowa szutrówka alpejska.
Gdyby nie śnieg, pod ten szczyt można podjechać w miarę blisko.
Jedna z najbardziej krętych dróg jakimi jechałem...
Fort Central.
Ruiny koszar obok fortu.
Pinz.
„Wnętrze” koszar
Nasz ekipa jest wesoła.
Tak wyglądają z zewnątrz, musiały być spore.
Dzień 12
To niestety ostatni dzień naszej wycieczki po Alpach – dobrze, że nie koniec urlopu. Na deser pozostaje nam Liguryjska droga graniczna. Kierujemy się wzdłuż granicy włosko-francuskiej w kierunku morza. Zaczęło się od trudności przy składaniu namiotu, przez własne gapiostwo przyciąłem zamkiem fragment materiału podczas składania namiotu. Dostarczyło mi to 30min mocnych wrażeń, ale w końcu udało się, nawet pogoda dopisała tego ranka i zimno mi nie było, a wręcz przeciwnie. Wjazd na naszą trasę był niedaleko kempingu. Trochę nas zaniepokoił znak o zamkniętym fragmencie drogi, ale nie znalazło to potwierdzenia w praktyce. Odcinek, który pokonywaliśmy był typowo widokowy, bez żadnych atrakcji terenowych. Kamienisty szlak trawersujący zbocze góry, długości około 22km. Po drodze trafiła się jednak atrakcja w postacie tunelu, takiego koło 500-600metrów długości z zakrętem w środku. Zawsze to coś

.
Zbliżając się do końca trasy naszym oczom ukazało się morze, czego na początku nie byliśmy pewnie, gdyż z mapy wynikało, że do mamy do niego w linii prostej koło 40km. W ostatnim kilkumetrowym tunelu napotkaliśmy dwa osły, i tym akcentem niestety zakończyliśmy szutrową część wakacji.
Udaliśmy się asfaltem do autostrady biegnącej w kierunku Francji brzegiem morza i przez Prowansję pojechaliśmy na południe w okolice Perpignan.
Liguryjska droga graniczna.
Nieoczekiwana atrakcja w postaci tunelu.
Osły w tunelu.
Już widać morze z jakiś 40km.
I na tym koniec.