http://www.youtube.com/watch?v=0teIPHzlRpA
Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda!
Świat jest piękny, czy to znasz?
Otwórz oczy patrz.
Otwórz oczy patrz!
Ta melodia przewodnia filmu, do którego za źródło do scenariusza posłużyła esencja literatury młodzieżowej. Wyciąg z tej esencji towarzyszył mi w drodze od pierwszego przekręcenia kluczyka w stacyjce.
Ponieważ z Gdańska wyjechaliśmy z godzinnym opóźnieniem poprosiłem Tomalę, by kupił farby plakatowe i kilka pendzli.
- A po co ci farbki?! Zdziwiony Tomala szeptał do słuchawki.
Znasz mnie nie od dziś i takie pytania zadajesz?
- Ok, ok! Kupię!
Wracamy na trasę.
Jadąc 70km/h autobaną, to jak jazda rowerem po normalnej drodze. Masz dużo czasu na konteplacje i obserwacje pobocza. Za Włocławkiem to było... Widzimy ich i powoli się zbliżamy. Na autobanie duży ruch, ale wszyscy przelatują obok nich, pewnie ich nie widząc w tym wszechobecnym pośpiechu, nam się zaś nie spieszy. Niespiesznie wjechaliśmy w inny wymiar i włamaliśmy się do tej części mózgu, która ma w dupie nakazy i zakazy. Nic nie musimy i przez to wiele możemy.
Oni, to dwóch facetów pchających poboczem zgasłego, dostawczego Citroena. Akurat trafili na górkę i prąd im odcięło. Auto stoi, a oni jakby oparci, w trudzie próbuja pokonać grawitację ale nic z tego.
Są bez szans, więc stajemy.
Stajemy też z innego powodu.
Kiedy w 1989r., 4-tego czerwca pani Joanna Szczepkowska powiedziała w wiadomościach, - prosze państwa, dzisiaj się skończył w Polsce komunizm, cała Polska wzięła się do roboty.
Ruszyła prywatna inicjatywa. Składane łóżka, handel, zdezelowane samochody i pierwsze nowe z salonu, szybki rozwój usług... Istne szaleństwo.
I ja się temu poddałem.
5 lat później kupiłem pierwszego Citroena C-15 w dieslu. Paliwo po 1,20zł można było ruszać w świat na pierwszych własnych kołach.
Więc ruszyłem pewnego późnego wieczora do Warszawy. W tym radosnym uniesieniu upojony wolnością mknąłem do tej W-wki nie zważając na nic, a tym bardziej na wskaźnik paliwa.
Gdzieś po środku nocy wolność się skończyła w środku lasu...
Citroen był sobie zgasł...
Ciemno, jak w dupie, ruch mikry, ale próbuję łapać stopa do najbliższej stacji paliw (tylko gdzie ona i gdzie właściwie jestem?). Po dwóch godzinach zwątpiłem. Nie tylko podniesiona klapa silnika świadczyła o upadku. Cały byłem upadły. Czułem się, jak mucha Poniedzielskiego...
Mówią, że nadzieja umiera ostatnia, więc zostając przy nadziei zacząłem mościć sobie legowisko na pace i przeczekać jakoś do rana.
Kiedy już byłem gotów, nagle na drodze pojawił się pojazd. Jego światła, były jak świeczki na cmentarzu, ścieliły się niewyraźnie, żółtymi smugami. Wyłonił się jak z mgły...
Furmanka chyba z kagankami... myślę.
Owa furmanka zaparkowała przede mną i okazała się Skodą 105. Ze Skody wysiadł Starszy Pan i zapytał:
- Czy mogę panu w czymś pomóc?
Chwilowo mi mowę odjęło, a Starszy pan kontynuuje:
- Czy aby niezabrakło panu paliwa?
Po krótkich wyjaśnieniach Starszy Pan zaprosił mnie do Skody i ruszyliśmy na stację benzynową, do której było ledwie 5km...
Generalnie byłem w szoku. W sumie nie miałem do nikogo pretensji, ani specjalnych oczekiwań. W tamtych czasach zatrzymać się w nocy przy aucie wymagało odwagi. Dynamiczne to czasy były. Powszechna rekieterka i takie tam...
Na stacji musiałem dokupić baniaczek na paliwo jeszcze i szybko wróciliśmy do Citroena.
Byłem przeszczęśliwy, uratowany... Sięgnąłem do portfela, wyjąłem 20zł i mówię:
- Bardzo panu dziękuję... Proszę przyjąć te 20zł, jako zwrot za fatygę.
Starszy Pan spojrzał na mnie i odparł.
- Proszę schować pieniądze. A co by pan zrobił, gdyby ich panu w portfelu zabrakło...? Zawieszając głos, spojrzał na mnie przenikliwie...
Ja mam do pana tylko jedną prośbę... Aby pan w podobnej sytuacji zawsze zatrzymał się przy drodze i zaoferował pomoc. Dobrze? I tu uśmiechnął się do mnie serdecznie.
Uścisnąłem jego dłoń.
Starszy pan wsiadł do Skody i odjechał.
Długo odprowadzałem wzrokiem dwa, niknące powoli światełka...