odcinek piąty...
podjechałem wytypowanym rzęchem pod biurowiec, inwestor sprawdził zgodność numerów z papierami, poszliśmy robić deal.
wcześniej, po drodze w sensie, inwestor pytał czy czuję się na siłach cenę niegocjować bo on w obcym języku nie bardzo.
super.
siedliśmy, ustaliliśmy zakres przeglądu i uzupełnień, tablice z ubezpieczeniem, ple ple. coś tam pomarudziłem, że sprzedali nasze auto, że ple ple, utargowałem dwieście ojro i gratisowy przegląd przed drogą z uzupełnieniami kompletności. opona za 25 ojro, tablice stówka.
deal.
inwestor nagryzmolił na kartce dane do tablic i faktury, handlowiec zamówił tablice. pytamy o której będą...o 15.30
karwa
późno
plan się sypie...
no nic.
handlowiec patrzy w te gryzmoły i patrzy...sie pyta czy to na firmę czy na osobę?
no na osobę...
aaa...ale to jest cena netto. jak na osobę to trzeba dopłacić vat od całości.
yyy...w takim razie na firmę
[na tym etapie przeszła mi przez głowę zła myś...]
no to dajcie mi dokumenty firmy.
yyy...mailem poslemy [inwestor odpalił kompa i zaczął szukać kwitów firmy]
w zasadzie wszystko zostało ustalone, pozostało oczekiwanie na przegląd i tablice. przez to odpalenie laptoka inwestora dopadła robota, rozłożył się na stole w recepcji i jakiś kontrakt zaczął pilnie sprawdzać.
nuda.
pytam się holendra czy ma do tych iveco instrukcję i jakies manuale. mówi, że widział w wozach i żeby poszukać.
no to ide...
jak się wkręciłem w przetrząsanie tych wszystkich rzęchów to uzbierałem pryzmę różnego barachła. gaśnicę, trójkąt, manual w ładnym segregatorze, klucz do kół, narzędzia oryginalne, podkładke do pisania donosów, dwie apteczki z których skompletowałem jedną.
cały ten mandżur przetaszczyłem do wozu który w międzyczasie wjechał na serwis. po drodze minęli mnie mechanicy w meleksie którzy jechali szabrować części do uzupełnienia.
przekąsiłem coś z zapasu nienaruszalnego, porobiłem kilka fot.
nuda.
polazłem do biura i akurat trafiłem na scenę w której holendrzy tłumaczyli inwestorowi, ze nie da się znaleźć jego nipu w europejskiej bazie danych.
karwa wiedziałem...
najbardziej mnie ubawiło jak mu doradzili żeby zadzwonił do skarbówki i wyjaśnił przez telefon co się stało.
westmani karwa.
zadzwonić.
do skarbówki.
w piątek.
he he.

pytam się go jakie opcje?
no, że podjedzie ktoś do skarbówki i szybko deklaracje złoży, że cośtam. ale mówię, że to nie rozwiązuje problemu bazy danych. i pierwsza transakcja z jutrzejszą datą dopiero a tego wiatraki nie przeskoczą.
no nie.
ojro na vat masz?
no nie bardzo już. ile tego bedzie?
około tysia.
o karwa. jedźmy coś zjeść.
ustal najpierw co robimy.
dobra dobra...
polazł dzwonić do kraju.
holender się pyta czy chcemy zjeść z nimi bo akurat obiady sobie zamawiają z knajpy. mówię, że mamy dużo czasu i raczej pojedziemy gdzieś do miasta.
ok.
inwestor przylazł i pyta czy mam euro nip.
no niby mam.
a mozesz sprawdzić?
no niby mogę.
dobra, to jedźmy coś zjeść.
no to karwa jedzmy.
posłałem esa do kraju czy mamy euronip zaktualizowany, wlezliśmy do auta i jedziemy.
inwestor pyta gdzie jedziemy?
nad morze karwa. chce zobaczyć może północne. natychmiast. chcę zjeść mule na deptaku nad morzem.
no to jedziemy. nastukał coś na nawigacji i pokazało 70km. jak karwa tyle, skoro czuje to morze niemalże. smyram po tym ekranie, smyram...nastawił...karwa...70km trasy równolegle do linii brzegowej. dawaj do tego miasteczka-musi być morze.
jedziemy, jedziemy, mapa pokazuje że już. ale nic. wała.
wał właściwie.
dopiero po chwili zatrybiłem, że to przeca depresja i te gamonie się od morza wałem odgrodziły. nic to. podjechaliśmy na ile się dało i polazłem forsować wał polderu północnego.
pojodowaliśmy się chwilę, zrobiliśmy kilka fot i pojechaliśmy szukać knajpy do kolejnej miejscowości.